Reprezentacja Polski wywalczyła czwarte miejsce, grając w składzie: Jan-Krzysztof Duda (MKS MOS Wieliczka), Radosław Wojtaszek (MTS Kwidzyn), Kacper Piorun (KSz Stilon Gorzów Wlkp.), Jacek Tomczak (Akademia Szachowa Gliwice) i Kamil Dragun (KSz Stilon Gorzów Wlkp.). Jak to się stało, że polscy szachiści znaleźli się tak blisko podium Olimpiady Szachowej, uzyskując najlepsze miejsce w powojennej historii tej imprezy? Bartosz Soćko: - Rozegraliśmy po prostu bardzo dobry turniej. Idealnie trafiliśmy z formą. Na papierze nie wyglądaliśmy aż tak dobrze, bo mieliśmy 11. numer startowy, ale forma przyszła w odpowiednim momencie. Jak się taką formę buduje? Mówi pan, jakby to były przygotowania piłkarzy czy siatkarzy... - Tak jak w grach zespołowych, również w szachach, okres przygotowawczy musi być dobrze przepracowany. Sport rządzi się swoimi prawami. Nie jest tak, że można przygotować się na dany moment, dobrze pracując przez jakiś czas. Trzeba trochę "trafić" z formą. Nasze przygotowania nie ograniczały się do szachowej teorii, strony debiutowej, taktycznej. Dużo czasu poświęciliśmy też kondycji fizycznej. Jakie były ćwiczenia, jakiego rodzaju zajęcia? - Przed wyjazdem do Batumi na tygodniowym zgrupowaniu w Rymanowie-Zdroju było to głównie bieganie i gra w piłkę. Z całej kadry nie mógł w nim uczestniczyć tylko Kamil Dragun. Kapitanem i trenerem reprezentacji był pan już na poprzedniej olimpiadzie, w której drużyna zajęła siódme miejsce. Już wówczas wypowiadał się pan, że stać "Biało-Czerwonych" na więcej. Sprawdziło się to w Batumi... - Wierzę w swój zespół. Trudno, żeby było inaczej. Ale rzeczywiście mamy młodą, bardzo ambitną drużynę, która teoretycznie jeszcze nie zalicza się do faworytów, ale na pewno ambicją, wolą walki oraz zaangażowaniem nadrabiamy dystans i jesteśmy w stanie osiągnąć dobry wynik. Pokazał to turniej w Gruzji. Jakie znaczenie miało, że Radosława Wojtaszka, lidera zespołu w ostatnich latach, na pierwszej szachownicy zastąpił najmłodszy w ekipie 20-letni Jan-Krzysztof Duda? - Na pewno Janek poczynił ostatnio ogromny postęp, można powiedzieć, że wdarł się do czołówki światowej. Ta pierwsza "deska" zasłużenie mu się należała, bądź co bądź jest mistrzem Polski i ma najwyższy w kraju ranking. Inna sprawa, że przedyskutowaliśmy to z drużyną, nikt z tego powodu nie miał pretensji. Na czym polega funkcja trenera i kapitana drużyny olimpijskiej? - Jako trener muszę oczywiście pomagać w przygotowaniach, wspierać chłopaków. Kapitan z kolei ustala skład na konkretny mecz. Takie decyzje zwykle podejmujemy razem, ale ja mam ostatni głos. W drużynie jest jeden rezerwowy, więc zawsze ktoś musi pauzować w kolejnym dniu. Miał pan chwile wahania, radził się kogoś przy tych nominacjach? - Staramy się takie decyzje podejmować wspólnie, razem z drużyną. Ciekawe, że największy kłopot był z tym, że każdy kto musiał pauzować był zły na mnie, że nie dostaje możliwości gry. Przyznam, że wcześniej to się rzadko zdarzało. Zwykle gracze chętnie przyjmują ten dzień wolny i możliwość odpoczynku. Teraz wszyscy byli tak mocno zaangażowani, tak bardzo chcieli grać, że był problem z tym, komu dać pozwolić odpocząć. W ostatnich latach czterokrotnie zmieniali się prezesi Polskiego Związku Szachowego. Funkcje tę pełnili kolejno Tomasz Sielicki, Tomasz Delega, Adam Dzwonkowski, teraz Radosław Jedynak. Nie wpływa to jednak na obniżenie wyników reprezentacji... - Te zmiany są trochę obok nas. To jest, w cudzysłowie, polityka. Wydaje mi się, że każdy z prezesów ma plan kontynuacji tego, co robili poprzednicy. Nie jest tak, że ktoś przychodzi i dezorganizuje całą pracę PZSzach. My się tym nie zajmujemy. Mamy swoje zadania, czyli granie w szachy. Rosjanie, których pokonaliśmy w Batumi, uratowali twarz, wskakując na podium w decydującej rundzie. Złote medale zdobyli Chińczycy, którzy mocno atakują w ostatnich latach. Kiedyś liczyły się w szachach praktycznie tylko kraje byłego Związku Radzieckiego, teraz są Amerykanie, dobrze grają Francuzi, a mistrzem świata jest Norweg. To trwałe zmiany w geografii szachów? - Trzeba zauważyć, że jednak kraje byłego ZSRR nadal dominują. Może już nie teraz, ale jeszcze parę lat temu cała siła USA opierała się na emigrantach z dawnych republik radzieckich. Chińczycy, rzeczywiście, weszli bardzo mocno. Tak jak jeszcze 20 lat temu nic nie znaczyli w szachach, tak teraz ich triumf w olimpiadzie w żaden sposób nie jest niespodzianką. Z kolei to, że Magnus Carlsen jest mistrzem świata, na razie nie wpływa na ogólną sytuację szachów w Norwegii. Nie mają innych silnych graczy. Od kiedy zaczęły się dobre czasy dla polskich szachów? Jeszcze niedawno trudno było marzyć, żeby męska reprezentacja znajdzie się w najlepszej dziesiątce globu... - Ciężko powiedzieć, od którego momentu. Z własnego doświadczenia zawodniczego widzę, że był to dość wolny proces, w którym przede wszystkim zmieniliśmy jako polskie szachy sposoby pracy. Wcześniej pracowaliśmy bardziej amatorsko - każdy sam i w dodatku do końca nie wiedział, co robić. Kiedy Radek Wojtaszek, a potem Grzesiek Gajewski zaczęli pracować z tymi najlepszymi na świecie, m.in. w roli sekundantów czołowego arcymistrza globu Viswanathana Ananda z Indii, zmieniło się trochę podejście nas wszystkich. Oni nauczyli nas, co trzeba robić, polska czołówka zaczęła wspólnie pracować ze sobą. Powoli, powoli zmieniliśmy system pracy i to chyba procentuje. Czy już możemy się czuć światową potęgą? - Mimo tego czwartego miejsca na olimpiadzie, chciałbym trochę ostudzić nastroje. Na papierze nadal nie jesteśmy potęgą, bo nią po prostu nie jesteśmy. Plasujemy się gdzieś około dziesiątego miejsca w świecie i to jest na razie nasza realna siła. Chociaż, podkreślę jeszcze raz, wierzę w drużynę i w to, że jesteśmy w stanie dużo osiągnąć. Obecne rankingi jednak wskazują, że oprócz Janka Dudy, który powoli zmierza do ścisłej czołówki, nie mamy przewagi w porównaniu z innymi drużynami. Oprócz szachów, drugą pana pasją jest piłka nożna. Grywał pan w drużynie Orła Baniocha i uzyskał nawet uprawnienia instruktorskie w tej dyscyplinie. Czy elementy piłkarskiego szkolenia wykorzystuje pan w szachach? - Każdą wiedzę staram się wykorzystywać w szachach, ale rzeczywiście tamto piłkarskie szkolenie pomogło mi, chociażby w organizacji zgrupowania w Rymanowie i planowaniu zajęć fizycznych. Na co dzień oczywiście kibicuję reprezentacji. Mam nadzieję, że wygra z Portugalią w Lidze Narodów, a dalej - zobaczymy. Rozmawiał: Marek Cegliński