Poznajcie kilku piłkarzy, którzy zadają kłam obiegowej opinii o facetach biegających za piłką w Ekstraklasie. Od czasu do czasu zdarza się usłyszeć, bądź przeczytać o piłkarzach, którzy z jakiegoś powodu wyróżniają się spośród całej masy "typowych" przedstawicieli tego zawodu. Parę lat temu dowiedzieliśmy się na przykład o koneserze win i wytrawnym graczu giełdowym, Radosławie Matusiaku. Nie tak dawno ciekawie o swoich inwestycjach na oficjalnej stronie Widzewa opowiadał obrońca łódzkiej drużyny, Jarosław Bieniuk. Zaskoczył nas także obrońca Wisły, Honduranin Osman Chavez, który przyznał, że po zakończeniu kariery zostanie ewangelickim pastorem, a gdyby mógł, to już teraz założyłby w Polsce rozgłośnię propagującą Słowo Boże. Stereotyp nie wziął się z powietrza Wyłamać się ze stereotypu "ograniczonego" piłkarza jest niebywale ciężko. Zaszufladkowany sportowiec musi naprawdę się postarać, aby udowodnić, że jest w stanie robić coś więcej niż tylko szybko biegać i mocno kopać futbolówkę. Oczywiście udowadnia, jeśli mu na tym zależy. Bo przecież ten stereotyp częściowo jest prawdziwy i nie wziął się znikąd. W naszej lidze gra wielu gości, których szczytem marzeń jest odebranie wypłaty w terminie, wyskok do galerii handlowej, wyjazd na wakacje w modne miejsce, czy zakup szpanerskiego wozu. "Co ty, ogłupiałeś? Chcesz z nimi gadać o męskich torebkach i nowych fryzurach?" - usłyszałem od jednego z kolegów, gdy spytałem go o ekstraklasowych piłkarzy, którzy mają pasje, zainteresowania, czy hobby wykraczające poza ekstraklasowo-futbolowe standardy. Może i ogłupiałem, jednak postanowiłem że nie spocznę, dopóki nie znajdę piłkarzy "odklejonych" od stereotypowych realiów Ekstraklasy. Pasjonatów, ekscentryków, ludzi bystrych i elokwentnych. Wszystko po to, aby choć trochę powalczyć z powszechnym wizerunkiem ligowego piłkarza-prostaka. Trębacz, pianista, didżej i żeglarz Gdyby Marcin Budziński z gdyńskiej Arki nie był utalentowanym środkowym pomocnikiem, zapewne poświęcałby się swojej wielkiej pasji - muzyce. 21-letni piłkarz w pewnym momencie musiał bowiem wybierać pomiędzy szkołą muzyczną a futbolową akademią. Mając do wyboru trąbkę i futbolówkę, wybrał profesjonalną karierę sportowca. Ale o muzyce nie zapomniał. - To prawda, mogłem zostać trębaczem. Tak to się właśnie nazywa. Do niedawna w moim mieszkaniu w Gdyni miałem trąbkę. Odwiozłem ją co prawda do domu, do Giżycka, ale chyba znów przywiozę aby trochę pograć - zamyśla się młody pomocnik Arki. Do szkoły muzycznej nie poszedł przypadkowo. W jego rodzinie muzykowała mama, wujek, a także starszy brat - Paweł. Sam Marcin jako trębacz radził sobie bardzo dobrze. Grał nie tylko w szkole i "do kotleta" na imieninach. - Mieliśmy swój zespół jazzowy. Taki big band. No czasem small band, bo liczyliśmy do 13 osób. Wiele razy występowaliśmy w Giżycku, byliśmy na festiwalu Złota Tarka w Iławie, graliśmy z okazji różnych imprez, czy świąt - wymienia. Jak się okazuje, Marcin potrafi grać nie tylko na trąbce. Gdyński piłkarz-orkiestra dobrze czuje się w roli pianisty, a w ostatnim czasie opanowuje gitarowe chwyty. - Gitarę kupiłem ostatnio i próbuję swoich sił, a gry na fortepianie nauczyłem się jeszcze wcześniej, niż na trąbce. Bywa, że podczas piłkarskich zgrupowań gram kolegom w hotelu. Oczywiście jeśli mam do dyspozycji fortepian. Co najczęściej? To, o co poproszą. Gram wszystko ze słuchu, często melodie filmowe - opowiada Budziński i zdradza, że oprócz odtwarzania muzyki, sam również ją tworzy. - Robię muzykę na komputerze. Czasem zmiksuję coś na zamówienie brata, a czasem tworzę od zera nowe utwory. Właściwie to każdy gatunek. Od klasyki, po hip hop. Bo słucham też wszystkiego. Lubię jazz, muzykę klasyczną, a czasem słucham po prostu radia - śmieje się młody rozgrywający Arki. Na tym jednak nie kończy opowieści o swoich pasjach. Piłkarz jest także zapalonym... żeglarzem. - Co roku żeglujemy z ojcem - w końcu jestem z Mazur. Tata jest sternikiem, ja też miałem robić patent, ale na razie nie wyszło. Pływam rekreacyjnie, dla rozluźnienia po sezonie. W kontrakcie mam zakaz jazdy na motocyklu i na nartach, ale o żaglówkach nic nie wspomniano - zauważa. Marcin jeszcze nie wie, co będzie robił za kilkanaście lat, gdy zakończy karierę sportową. - Wybiorę coś związanego z piłką, albo z muzyką. Jeszcze mam czas do namysłu. Na razie cieszę się, że zdejmuję gips i niebawem wracam do gry. Może w 3,4 kolejce wejdę już na końcówkę meczu - mówi z nutką nadziei w głosie. Dyplom w szufladzie kiedyś się przyda Samym futbolem nie żyje również nasz kolejny bohater - Wojciech Grzyb. Były kapitan Ruchu Chorzów ma zadatki na fachowca od marketingu sportowego, doradcę finansowego, a nawet - używając nowoczesnej terminologii - event managera. 37-letni Grzyb w 2000 roku ukończył studia magisterskie na wydziale ekonomicznym. - Być może dyplom kiedyś pomoże w znalezieniu ciekawej pracy po zakończeniu kariery. Na razie tytuł leży w szufladzie i na pewno mi nie przeszkadza - zapewnia pomocnik "Niebieskich", który na swoim koncie ma ponad 260 gier w Ekstraklasie. Gdy pytam go o stereotyp piłkarza, wyraźnie się ożywia. - Nie zgadzam się z tym stereotypem. Fura, skóra i kasa to mit. Dostrzegam wyraźne zmiany w tej kwestii. Jakiś czas temu większość z grających w lidze nie miała wykształcenia. Trenerzy byli bezlitośni - albo szkoła, albo piłka. W efekcie sporo zawodników nie miała nawet skończonej szkoły średniej. Dziś na szczęście można pogodzić studia z profesjonalną grą w piłkę - zauważa.