"The Special One" postawił już swoją stopę na madryckiej ziemi, gdzie przez kolejne lata ma być jego nowy dom. Symbolicznie zatrzymał się nawet w hotelu Mirasierra Suites, tam na zgrupowaniach bywa Real. W sobotę poprowadzi Inter w pierwszym od 38 lat finale Pucharu Europy, potem zajmie się naprawianiem królewskiego klubu, który przez sześć kolejnych sezonów nie potrafił przełamać bariery 1/8 finału. Prasa całego świata wymienia już jego pierwsze madryckie transfery (obrońcy Maicon i Kolarow), do pełnej gali brakuje tylko triumfu Interu nad Bayernem. To w zasadzie formalność dla wszechmogącego trenera - w półfinale jego strategiczny geniusz zrobił miazgę z Leo Messiego, Pepa Guardioli i całej Barcelony. Idealny następca Cruyffa Co na to Louis van Gaal? Droga szkoleniowca Bayernu, jest modelowym dowodem na to, jak szybko gwiazda trenera zapala się i gaśnie. 15 lat temu stworzył drużynę Ajaksu zdolną zdetronizować w Champions League wielki Milan. Ten sam, który 12 miesięcy wcześniej w finale w Atenach rozbił barceloński "Dream Team" 4-0. Nic dziwnego, że szefowie klubu z Katalonii właśnie w van Gaalu zobaczyli idealnego następcę dla Johanna Cruyffa. W tej układance pasowało do siebie właściwie wszystko. Van Gaal pojawił się w Katalonii w 1997 roku, rok wcześniej ponownie poprowadził Ajax w finale Champions League przegranym po serii rzutów karnych z Juventusem Turyn. Drużyna z Amsterdamu grała futbol porywający, w każdej jej akcji można było dostrzec rękę trenera. Nawet podczas gry van Gaal wyjmował swoją słynną tablicę flamastrem kreśląc na niej znaczki i linie. Piłkarze bez słowa wykonywali jego rozkazy. Spod skrzydeł van Gaala do wielkiej piłki wyfrunęli: van der Sar, Overmars, Davids, Frank i Ronald de Boerowie, Seedorf, Bergkamp, Kluivert. Część z nich zabrał ze sobą do Barcelony powołując do życia "kataloński Ajax". Był arogancki, pewny siebie, wyniosły i zawsze miał rację - tak jak dzisiaj Jose Mourinho. Futbol uczy pokory najtęższe jednak umysły. Debiut van Gaala z Barceloną w Champions League zakończył się już w fazie grupowej. Drużyna zajęła ostatnie miejsce upokorzona nie tylko przez Andrija Szweczenkę i jego Dynamo Kijów, ale także PSV Eindhoven oraz Newcastle United. W 1999 roku finał Ligi Mistrzów był na Camp Nou, ale piłkarze van Gaala ponownie nie wyszli z grupy przegrywając jednak przynajmniej z późniejszymi finalistami Manchesterem United i Bayernem Monachium. Do trzech razy sztuka? Trzecie podejście kataloński Ajax zakończył w półfinale przegrywając zdecydowanie z Valencią. W finale, w Paryżu, triumfował Real Madryt. Nic dwa razy się nie zdarza Na tym misja van Gaala w Barcelonie by się skończyła, gdyby nie powrót dwa lata później, już tylko na jeden sezon. Drużyna z Katalonii pokonała w eliminacjach Champions League Legię, sama zatrzymała się w ćwierćfinale na Juventusie. Van Gaal - nazywany już wtedy rzadziej geniuszem, a częściej piłkarskim technokratą - wraca do finału Champions League dopiero w sobotę. Po 14 długich latach. Ostatnio spadł już tak nisko, że trzy sezony prowadził AZ Alkmaar, skąd do wielkiej piłki przywrócili go działacze Bayernu. Nic dwa razy się nie zdarza, a jednak Mourinho i van Gaal mają ze sobą wiele wspólnego. Kolejne porażki w Barcelonie przeżywali razem - Portugalczyk był asystentem Holendra. Dziś ogłasza, że nie uważa się za jego ucznia, jakby nie chciał brać odpowiedzialności za to, co działo się wtedy z drużyną z Katalonii. W 2000 roku Mourinho wyjechał do Benfiki, by trzy lata później zdobyć z FC Porto Puchar UEFA. Miał wtedy 40 lat, van Gaal był niemal w tym samym wieku odnosząc taki sam sukces z Ajaksem Amsterdam (1992). Drzwiami do trenerskiego raju były dla obu zwycięstwa w Lidze Mistrzów. Van Gaal czeka na powtórkę 15 lat, Mourinho zaledwie sześć. To co Holender wymyślił, Portugalczyk znacznie udoskonalił. Dziś aureola cudotwórcy twardo tkwi nad jego głową. W zbawczą moc Mourinho uwierzył nawet Florentino Perez, dotąd notorycznie lekceważący trenerów. Przez 6 lat pracy w Madrycie kupił 23 piłkarzy wydając na nich astronomiczną kwotę 622 mln euro i nigdy nie miał zwyczaju zawracać sobie głowy tym, co myślą na temat transferów składający to wszystko w drużynę szkoleniowcy. Mourinho nie zawsze był cudotwórcą Ten okres zdaje się dobiegać końca. Mourinho nie zawsze był cudotwórcą, dla Chelsea mimo nieograniczonych środków Romana Abramowicza, Pucharu Europy nie zdobył. Nie był nawet w finale. Realowi może jednak zagwarantować stabilizację i rządy twardej ręki. W stolicy Hiszpanii trzeba przywódcy, w którego geniusz uwierzą nie tylko piłkarze i kibice, ale przede wszystkim jego ekscentryczny pracodawca. Dziennikarze hiszpańscy już podpytują Mourinho, czy Real będzie grał jak Inter. Hegemonowi Serie A na awans do finału Champions League wystarczyło w 12 meczach 15 goli (Bayern zdobył 21). Portugalczyk tylko się uśmiecha: futbol "zerojedynkowy" nie jest przecież jego ideałem. Dopasował go tylko do swoich piłkarzy. Zamiast szukać dziury w całym, niech Hiszpanie zwrócą uwagę, jak pod okiem najjaśniejszego maga piłki rozkwitli niepotrzebni w Madrycie Walter Samuel, Esteban Cambiasso, czy Wesley Sneijder. Albo niechciani w Barcelonie Thiago Motta i Samuel Eto'o. Marząc o powrocie do finału Champions League osiem lat brazylijski stoper Lucio, też musiał uciec pod skrzydła Mourinho. Florentino Perez czekał tak samo długo, by wreszcie wpaść na właściwy pomysł. Każdego lata prezes Realu przynosił w prezencie fanom z Bernabeu nowych, galaktycznych piłkarzy - niech raz w końcu gwiazdą wśród gwiazd zostanie trener. Oby tylko "przeszczep" Mourinho do stolicy Hiszpanii nie wydał tak samo gorzkich owoców, jak dzieło van Gaala w Barcelonie. Każde podobieństwo gdzieś się jednak kończy. Dyskutuj na blogu Darka Wołowskiego