Pytaliśmy go o ocenę występów naszych sportowców, o organizację i finansowanie polskiego sportu, a także o... "plan medalowy" na Pekin 2008. Na pytanie o to, czy dwa medale naszych sportowców na zimowych igrzyskach w Turynie to duży czy mały dorobek, szef PKOl odpowiedział: - Wydaje się, że w niektórych dyscyplinach - zwłaszcza w snowboardzie - powinniśmy bardziej zdecydowanie wkroczyć w okresie przed olimpiadą, żeby nie było "igrzysk", tylko spokojna i organiczna praca, a tego zabrakło. Po drugie, zabrakło także pełnej mobilizacji. Igrzyska turyńskie były rozgrywane na wielu arenach, były w sumie trzy wioski olimpijskie rozrzucone na powierzchni 100 km, a to nie pomagało w integracji oraz w tworzeniu atmosfery walki. Niektórzy jednak, mimo braku tej atmosfery, powalczyli i to skutecznie! - Czy Pan, jako szef Polskiego Komitetu Olimpijskiego, ma sobie w związku z mało udanymi dla naszych sportowców igrzyskami cokolwiek do zarzucenia? - Obejmując rok temu funkcję prezesa PKOl, zastałem gotowe kryteria startu na igrzyskach olimpijskich w Turynie. One z jednej strony były podyktowane kryteriami międzynarodowych federacji sportów zimowych, a z drugiej - kryteriami polskimi. Myślę, że w wielu przypadkach te kryteria były zbyt liberalne i zbyt łagodne. Ja bym je trochę wyostrzył i wtedy byłoby nie 46 zawodników, a może tylko połowa z tej liczby... Na inne sprawy nie mieliśmy wpływu, bo była już powołana misja olimpijska, również sztab olimpijski, zaprojektowane stroje i zatwierdzone kryteria. My mogliśmy tylko przygotować samą logistykę i to, na co zwróciłem największą uwagę, czyli opiekę medyczną, która pod wodzą Roberta Śmigielskiego działała bez zarzutu, wręcz perfekcyjnie. - Dlaczego, Pana zdaniem, konsekwentnie unika się w Polsce jasnego podziału kompetencji i odpowiedzialności, jeśli chodzi o sport? Czy ma Pan jakiś pomysł na to, jak zmienić ten stan? - Do niedawna chciałem, aby sport wyczynowy przeszedł w zarządzanie PKOl, tak jak dzieje się to w kilku krajach europejskich, ale u nas sprawa do tego nie dojrzała. Jednak i tak jest lepiej niż było. Przed igrzyskami w Atenach było Ministerstwo Edukacji Narodowej i Sportu, Polska Konfederacja Sportu i PKOl. Dzisiaj jest minister sportu i on ze związkami sportowymi odpowiada za sport wyczynowy. Tam są pieniądze, tam są decyzje, tam są ośrodki przygotowań oraz obiekty. PKOl jest organizacją samorządową, rodziną związków sportowych i partnerem społecznym do opiniowania, konsultowania, podpowiadania oraz krytyki, jeśli zajdzie taka potrzeba. Zatem w polskim sporcie jest już porządek i wiadomo, kto za co odpowiada, a zawsze odpowiada ten, który daje pieniądze i podejmuje decyzje. - Czy przeznaczanie pieniędzy podatników na zawodowy sport nie jest błędem już w samym założeniu? - Na całym świecie państwa łożą na sport wyczynowy ogromne pieniądze. Pod tym względem jesteśmy na szarym końcu na świecie i oczywiście w Europie. W tym zakresie musi być pomoc państwa. Tak na marginesie: jesteśmy jedynym narodowym komitetem olimpijskim, który nie otrzymuje pieniędzy z budżetu. W wielu państwach, np. w krajach skandynawskich, udział budżetu w finansowaniu komitetów olimpijskich sięga nawet 40 procent. Przy naszej mizerii budżetowej wyczyn musi być wspomagany sponsoringiem prywatnym... - W jaki sposób można to robić? - W wielu dyscyplinach, takich jak piłka nożna, siatkówka czy koszykówka jako PKOl radzimy sobie, tworząc umowy sponsorskie. Chciałoby się, i to jest moje marzenie, aby ten kapitał - i ten z udziałem skarbu państwa i ten prywatny - w większym stopniu łożył na sport, ale nie charytatywnie, bo musi z tego coś mieć, wymierne korzyści marketingowe, promocyjne i reklamowe. Wraz z fundacją olimpijską bardzo mocno nad tym pracujemy... Chcemy zachęcić i duże, i średnie firmy, aby interesowały się sportem. Bardzo mi się podoba koncepcja indywidualnego sponsoringu, bo łatwiej jest firmie objąć patronatem np. Justynę Kowalczyk, Adama Małysza, Pawła Korzeniowskiego czy Otylię Jędrzejczak, którym z jednej strony taka firma funduje dodatkowe stypendia, deklaruje wysoką nagrodę za wynik, za sukces olimpijski, ale za to otrzymuje wizerunek sportowca, jakże ważny w dzisiejszych, drapieżnych marketingowo czasach... - PKOl korzysta ze wsparcia sponsorów. Jak układa się ta współpraca? - Z obecnymi sponsorami PKOl współpraca układa się bardzo dobrze, ale chcielibyśmy pozyskać nowych, by mieć więcej pieniędzy - nie tylko na działalność statutową PKOl, ale na stypendia i nagrody dla naszych największych nadziei olimpijskich. - Za dwa lata igrzyska w Pekinie. Jaki, Pana zdaniem, plan medalowy powinien zostać założony na tę imprezę? - Nie może być gorzej jak w Atenach, ale ja powiedziałem sobie już w minutę po wyborze na szefa Polskiego Komitetu Olimpijskiego: PKOl pod moją wodzą, w związku z tym, że ja nie mam instrumentów do zarządzania sportem wyczynowym, nie będzie komisją planowania medali olimpijskich! Będziemy tworzyli taką atmosferę, by nasi zawodnicy walczyli z jak największym zaangażowaniem. A pytanie o medale? Do związków sportowych i do ministra sportu! Przepraszam, jestem aż do bólu szczery!