Dla ekipy ze stanu Luizjana był to pierwszy występ w Super Bowl, choć Nowy Orlean aż dziewięciokrotnie do tej pory gościł ten prestiżowy pojedynek. Najlepszym zawodnikiem (MVP) spotkania został wybrany rozgrywający ekipy triumfatorów Drew Brees. Jak na ironię, choć to właśnie quarterback i atak Saints okazała siłą dominującą meczu rozgrywanego na Sun Life Stadium w Miami, to wcale nie zagranie formacji ofensywnej przesądziło o końcowym wyniku. Na 3 minuty i 24 sekundy przed końcem IV kwarty, przy siedmiopunktowym prowadzeniu Saints, piłkę miał zespół z Indianapolis, a Peyton Manning (MVP sezonu zasadniczego) wciąż wydawał się mieć kontrolę nad wydarzeniami. Do pola punktowego "Świętych" brakowało 31 jardów, kiedy podanie rozgrywającego Colts do Reggie'ego Wayne'a padło łupem Tracy'ego Portera. Cornerback nie tylko przechwycił futbolówkę, ale popisał się 74-jardową akcją powrotną i przyłożeniem - jak się później okazało - ustalającym wynik spotkania. Manning próbował jeszcze odpowiedzieć, ale nawet zdobycie kontaktowego touchdownu okazało się zadaniem nie do spełnienia. Rozgrywający Colts uzbierał wprawdzie więcej jardów (333 plus jedno przyłożenie) od Breesa, ale kluczowa okazała się ta jedna, jedyna strata w całym meczu. Quarterback zespołu z Nowego Orleanu otrzymał tytuł najbardziej wartościowego gracza 44. Super Bowl. - Dla mnie to wielki zaszczyt, ale bycie mistrzem całkowicie mi wystarcza - powiedział lider Saints, który podał na 288 jardów (i dwa TD), mając jednak o wiele lepszą skuteczność od swojego vis a vis. Tylko siedem z jego 39 podań nie trafiło do właściwych adresatów. Dwie pierwsze serie ofensywne "Świętych" to zaledwie jedna zdobyta pierwsza próba i sporo nerwowości (prosta upuszczona piłka przez Marquesa Colstona). Colts dwa premierowe posiadania wykorzystali doskonale. Szczególnie drugą serię, którą zaczynali na własnym czwartym jardzie, a zakończyli 19-jardowym podaniem Manninga do Pierre'a Garcona. We znaki dał się obronie Saints Joseph Addai, który skutecznie biegał przez środek. Do przerwy zespół z Nowego Orleanu pozbierał się jednak w ataku i mógł nawet doprowadzić do wyrównania, gdyby potrafił wykorzystać fakt, iż dwukrotnie miał do pokonania tylko jeden jard. Na niespełna dwie minuty przed końcem II kwarty Sean Payton zdecydował się nawet grać przy czwartej próbie, ale Garry Brackett zatrzymał Pierre'a Thomasa. Na szczęście dla niego Saints dostali jeszcze jedną szansę przed przerwą i zdołali zmniejszyć straty do czterech "oczek". Garrett Hartley trafił bowiem z 44 jardów i był to jego drugi celny strzał w I połowie (wcześniej wykorzystał field goala z 47 jardów). Coach "Świętych" nie przestał ryzykować. Już na początku II połowy zdecydował się na "onside kick", dzięki czemu jego podopieczni odzyskali piłkę, a chwilę później prowadzili po raz pierwszy w meczu po przyłożeniu Thomasa. Colts szybko odpowiedzieli wspaniałą serią Manninga uwieńczoną efektowną akcją biegową Addaia, ale w rewanżu kolejny raz (tym razem z 48 jardów) trafił Hartley i oba zespoły dzielił tylko jeden punkt. Brees, który już pod koniec II kwarty zaczął łapać świetny rytm, wykorzystał krótkie boisko (po niecelnym field goalu Matta Stovera z 51 jardów). Jego krótkie podanie na touchdown złapał Jeremy Shockey. Aby powiększyć przewagę do siedmiu punktów, trener zespołu z Nowego Orleanu zdecydował się na dwupunktową akcje po przyłożeniu. I choć początkowo arbitrzy uznali, że Lance Moore nie zdołał opanować futbolówki, to zakwestionowanie decyzji arbitrów przez sztab szkoleniowy dało spodziewany dla debiutantów w Super Bowl efekt. Saints objęli prowadzenie 24-17 i to był początek końca ekipy z Indianapolis, której mimo najlepszego bilansu w sezonie zasadniczym nie udało się sięgnąć po mistrzostwo po raz drugi w ciągu ostatnich czterech lat i trzeci w historii klubu. W decydujących momentach świetna w trakcie całego sezonu obrona Colts nie była w stanie sprostać zdywersyfikowanej ofensywie rywali. "Święci" zdobyli pierwsze w historii klubu Vince Lombardi Trophy zaledwie cztery i pół roku po tragedii Nowego Orleanu związanej z przejściem huraganu "Katrina". Zalane zostało 85 procent miasta, a w hali "Superdome" koczowali bezdomni. - Popatrzyliśmy i powiedzieliśmy: "odbudujemy wszystko razem i będziemy na sobie polegać" - wyjaśnił Brees. - To właśnie robiliśmy przez ostatnie cztery lata, a teraz mamy kulminację wynikającą z tej wiary.