Randolph był głównym aktorem tego spotkania, rzucając 31 punktów i zbierając 11 piłek z tablicy. Ale co najważniejsze przez całe spotkanie dokonywał trafnych wyborów w ataku, nie podpalał się, nie rzucał na siłę i to zaprocentowało w końcówce, gdy zdobył 10 punktów w trakcie serii 12:2, po której Spurs już się nie podnieśli. W jej trakcie rzucał nad Antonio McDyess'em i Timem Duncanem, którzy byli bezradni wobec dyspozycji Z-Bo. Grizzlies po raz kolejny pokazali dlaczego byli lepsi w tej serii od Spurs. Byli szybsi, bardziej atletyczni, po prostu za mocni dla swoich rywali. Tony Allen, który zasilił ich szeregi przed sezonem biegał od zawodnika do zawodnika i zaliczył 4 przechwyty, ale gdyby policzyć ile razy przerywał podania, po których miały być punkty i wybijał z rytmu rywali, mimo że piłka do nich wracała, to myślę że liczba 10 byłaby mniej więcej odpowiednią. Świetną robotę pod tablicami wykonywał Marc Gasol, który po raz kolejny dominował nad Timem Duncanem. Zaliczył kolejne double-double, uzyskując 12 punktów i 13 zbiórek, ale co ważniejsze grał twardo, nie pozwalał rywalom na łatwe punkty spod kosza. Jeśli je porównać to wychodzi nam bardzo duża dysproporcja na korzyść gospodarzy tego spotkania 62:38. Dodatkowo byli lepsi w procencie skuteczności z gry (52:43) i w zbiórkach (43:32). Prowadzenie oddali w meczu tylko dwa razy, na samym początku gdy Spurs zdobyli pierwsze 2 punkty w meczu i w czwartej kwarcie, gdy na chwile swój rytm złapał Manu Ginobili. Wtedy jednak trener Lionel Hollins wziął czas i po nim Grizzlies zanotowali tą decydującą serię punktową. Dla Spurs ten sezon się już skończył. Zagrali fenomenalny sezon zasadniczy, w którym na koniec złapali zadyszkę, także przez kontuzje trzech najważniejszych graczy. Jednak ta seria pokazała, że samo doświadczenie i spryt weteranów to za mało na rozgrywki play-off. Udało im się częściowo odmłodzić skład, ale jak widać było tego jeszcze za mało. Muszą się wzmocnić po sezonie, by za rok wrócić i jeszcze raz powalczyć o tytuł dla powoli kończącego karierę Tima Duncana. Prawdopodobnie był to ostatni mecz w NBA Antonio McDyessa, który był w tej lidze od 1995 roku. Jeśli chodzi o Memphis, to mają przed sobą ciężką walkę z Oklahoma City Thunder. Rozpoczną ją w najbliższą niedzielę o 19:00 polskiego czasu. Będzie to walka dwóch młodych drużyn i na niektóre pojedynki można sobie już ostrzyć zęby. Sam Young i Tony Allen zostaną sprawdzeni jako obrońcy przez Kevina Duranta i Russella Westbrooka, pod koszem Zach Randolph i Marc Gasol będą się bili z Serge'em Ibaką i Kendrickiem Perkinsem. Swój pojedynek będą też mieli strzelcy z ławki rezerwowych - O.J. Mayo i James Harden. W tej walce Grizzlies nie są bez szans, w końcu wygrali w sezonie zasadniczym 3 z 4 meczów z Thunder. Czasu na radość po awansie nie ma dużo. W sobotę nie będzie żadnego meczu NBA, ale zapowiemy wszystkie serie, które są przed nami. Rywalizacja o mistrzostwo NBA trwa dalej i robi się coraz ciekawsza. (8) Memphis Grizzlies - (1) San Antonio Spurs 99:91 (4-2) MEM: Zach Randolph - 31 (11 zb), Marc Gasol - 12 (13 zb), Tony Allen - 11 (4 prz), Greivis Vasquez - 11, Sam Young - 9, Mike Conley - 9, Darrell Arthur - 8, O.J. Mayo - 6, Shane Battier - 2 (7 zb), Hamed Haddadi - 0 SAS: Tony Parker - 23, Manu Ginobili - 16 (3 pr), Tim Duncan - 12 (10 zb, 3 blk), Antonio McDyess - 10, Matt Bonner - 9, Gary Neal - 8, George Hill - 6 (7 zb), Tiago Splitter - 4, Danny Green - 3, Richard Jefferson - 0 Skrót meczu: Więcej o NBA na http://zkrainynba.blog.interia.pl