Urodzony 24 października 1936 roku Czerwiński był szkoleniowcem kadry szczypiornistów w latach 1967-76. Wraz z trenerem Stanisławem Majorkiem doprowadził narodową drużynę w 1976 roku w Montrealu do brązowego medalu olimpijskiego. W latach 1988-96 był prezesem Związku Piłki Ręcznej w Polsce. Czy zadowolony jest pan z wyniku jaki na razie osiągnęli Polacy w MŚ w Szwecji? Janusz Czerwiński: Chciałoby się więcej. Trzeba jednak wziąć pod uwagę to, że czołówka jest obecnie bardzo wyrównana. To jest dziesięć, nawet dwanaście zespołów. Choć moim zdaniem są dwie drużyny zdecydowanie lepsze - Francuzi i Hiszpanie. A w pozostałej grupie wszystko jest możliwe - dziś wygrywa ten, jutro tamtem. Co mogło zaważyć na tym, że nie walczymy o medale? - Troszeczkę trzeba mieć szczęścia i trafić z formą. My mieliśmy trochę pecha. Co by nie mówić, wielkim osłabieniem jest brak dwóch rozgrywających (Krzysztof Lijewski i Michał Jurecki - przyp. red). To są dwaj tacy zawodnicy, którzy swoim sposobem gry byli nam tutaj bardzo potrzebni. Prostopadle atakujący, odważni, walczący na kontakcie. W sumie jednak to nie przegraliśmy za wysoko, bo przecież największa porażka to cztery bramki. Może troszeczkę styl nam się nie podobał. Nie zawsze graliśmy równo. Np. z Chorwatami fatalna była obrona w drugiej połowie, a przecież generalnie ta obrona w całym turnieju była niezła. Który z zawodników sprawił największy zawód? - Impreza jeszcze się nie skończyła. Jeszcze grają. Jeszcze może się okazać, że ten który był dotychczas słabszy, będzie bohaterem piątkowego spotkania z Węgrami. W sporcie tak bywa, że nie każdy trafia z wysoką formą. W Szwecji kilku zawodników z różnych powodów, urazów i innych perturbacji, prezentowało słabszy poziom, co się zdarza i to zaważyło na gorszym od spodziewanego wyniku. Nie posądzam ich o to, że im się nie chciało, bo zawodnik wychodząc na boisko chce dać z siebie wszystko. Tu raczej wystąpiło jakieś załamanie psychiczne, nie wszyscy potrafili się zebrać razem, z zespołem, do walki o określony cel. Czy nie zabrakło w polskiej ekipie lidera, który by pociągnął grę, zagrzał kolegów do walki? - Patrząc z perspektywy, wracając do czasów, kiedy pracowałem z reprezentacją to u nas był taki człowiek, co kierował, coś podpowiedział, który zmobilizował. Teraz przyglądam się z boku i nie widzę takiego piłkarza, który by w pewnym momencie krzyknął, może nawet tak po męsku, żeby zagrzał kolegów. To jest bardzo potrzebne. Trener nie jest w stanie wszystko zrobić. Kto taką rolę pełnił w pana zespole? - To był Zygfryd Kuchta, jako rozgrywający Wojtek Gmyrek. To byli tacy zawodnicy, którzy nadawali ton grze. Jeden kierując, bo Gmyrek był świetnym rozgrywającym, a "Zyga" był tym, który mobilizował, przede wszystkim w obronie. Kogo zatem już teraz można wyróżnić w ekipie trenera Bogdana Wenty? - Przede wszystkim bramkarzy. To doprawdy ścisła czołówka światowa. Bardzo pozytywnie dla mnie wypadł Michał Jurkiewicz. Tutaj pokazał, że jest zawodnikiem, w którym drzemią ogromne możliwości. On musi jeszcze nabrać większej pewności siebie. Chyba jeszcze nie odczuwa tego, że jest w pełni akceptowany. Zawsze był w cieniu innych. Co do wyboru Kataru na gospodarza MŚ 2015 było jakieś zaskoczenie? - Żadne.