"Ten srebrny medal to zwieńczenie równego sezonu. Nie schodziliśmy poniżej pewnego poziomu. Przegraliśmy co prawda złoty medal, ale cieszymy się z drugiego miejsca. Na ten krążek czekałem 23 lata" - powiedział Andrzejuk. Jak podkreślił Polacy nie mają w szpadzie wielkich sukcesów indywidualnie, ale trenują jako drużyna i właśnie zespołowo odnoszą najwięcej zwycięstw. "Nie było łatwo zakwalifikować się do igrzysk - zabrakło tu bardzo wielu silnych drużyn z Europy - Rosjan, Niemców czy Szwajcarów. Tym bardziej należy cieszyć się z tego co osiągnęliśmy" - podkreślił. Nie żałuje zbytnio, że nie mógł mieszkać w wiosce olimpijskiej. Jak podkreślił, w ambasadzie RP w Pekinie miał stworzone doskonałe warunki. "Było blisko do sklepów, do dobrych restauracyjek. Na treningi dojeżdżałem, a w ambasadzie mogłem się relaksować. Korzystałem z basenu, bieżni, boiska do koszykówki. Kontaktu z zawodnikami z całego świata mi nie brakowało - lubię spokój i ciszę. Poza tym w wiosce nie ma telewizorów" - wyjaśnił uśmiechnięty Andrzejuk. O tym, że wystartuje w finale dowiedział się dopiero przed startem, choć od początku zespół zakładał, że cała czwórka wystąpi w Pekinie. "Wszyscy braliśmy udział w kwalifikacjach. Trener zapewniał więc, że każdy dostanie szansę. Gdyby któryś z kolegów był rezerwowym, to ja bym ustąpił. Jakaś niepewność była, ale trener nie miał wahań, koledzy też za tym obstawali i pytali nawet o to Marka Julczewskiego" - powiedział. Andrzejuk nie chciał zgodzić się z opinią, że był najskuteczniejszym zawodnikiem ekipy w finale. Jego zdaniem te pojedyncze trafienia nie miały znaczenia. Nie zdołał wyprowadzić drużyny z dołka, więc nie może brać na siebie żadnego splendoru. 33-letni szpadzista nie rezygnuje z marzenia o złotym medalu olimpijskim. "Trening nadal sprawia mi wielką radość, więc jeśli wyniki na to pozwolą - pojadę i do Londynu. Gdybym jednak nie dał rady utrzymać poziomu, to ustąpię miejsce młodszym kolegom" - zakończył Andrzejuk.