Nie jest łatwo czepiać się drużyny, która wygrywa, dominuje, spędza przy piłce prawie 75 proc czasu gry, zostawiając rywalowi zaledwie marne resztki. Drużyny, która ma w składzie autentycznych artystów jak Xavi, Alves, Ibrahimovic, Iniesta, czy Messi, otoczonych silnymi i solidnymi graczami w typie Keity, Toure, Puyola, albo Pique. A jednak gra Barcelony w meczu z Dynamem Kijów wywołała u mnie wrażenie, że przynajmniej połowa tricków, tak powszechnie podziwianych, nie przyniosła drużynie Pepa Guardioli najmniejszego efektu. Nie chodzi mi o przypominanie, że łatwiej zdobyć gola po akcji składającej się z trzech niż z trzydziestu podań. To potwierdzają statystyki, Guardiola doskonale o tym wie, ale Barca zawsze była w futbolu wyjątkowa i a priori wybierała wariant trudniejszy. Trudniejszy dla innych, dla niej widać niezbyt trudny, bo Katalończycy zdobywali bramki po wymienieniu wcześniej piłki blisko 50 razy. Na końcu zawsze był jednak Samuel Eto'o, który ponad "pieszczenie" futbolówki kochał gole. Dziś mamy Zlatana Ibrahimovicia, a on do tej drużyny wydaje się stworzony. Wśród powszechnych hołdów dla techniki Szweda, trzeba jednak pamiętać, że nie mecze z Malagą, czy Dynamo są dla niego egzaminem, ale będzie nim Gran Derbi lub faza pucharowa Champions League. A wygląda na to, że Ibrahimović tak rozsmakował się w kunsztownym stylu Barcelony, że strzał na bramkę traktuje jak ostateczność (chyba, że można oddać go piętą). Nie chce kończyć wykwintnych akcji, lubi je przedłużać, choć na jego strzelecką formę w lidze hiszpańskiej nie można powiedzieć złego słowa (pięć goli w pięciu meczach). Pierwszy poważny test, nawet w Primera Division jeszcze jednak nie nadszedł, dopiero za 10 dni Barca jedzie na Mestalla. Wyświetlany nam po każdym meczu procent posiadania piłki, to też tylko skromny statystyczny gadżet, bo doskonale pamiętamy mecze Barcelony, kiedy jej gracze wymieniali futbolówkę przez godzinę, a przegrywali. Wiele lat temu widziałem taki właśnie pojedynek w Pucharze Króla na Vicente Calderon wygrany przez Atletico 3:0. Barca spędziła wtedy przy piłce 75 proc czasu, ale nie miała Xaviego i Messiego. Ten pierwszy jest absolutnym centrum dowodzenia w zespole (celność podań w meczu z Ukraińcami 83 proc) i wcześniej czy później rywale się zorientują, że trzeba go "wyłączyć" z gry każdym sposobem. Najgorsze jest jednak to, że w Barcelonie Xaviego naśladować chcą gracze znacznie mniej genialni. Sergio Busquets, który w meczu z Atletico asystował przy golu Aguero, bo za dyshonor uznał wybicie piłki na oślep, wczoraj zrobił to samo. I znowu Valdes znalazł się przez to w poważnych tarapatach, tym razem nie stało się najgorsze. Widać jednak, że młody defensywny pomocnik na własnych błędach uczyć się nie ma zamiaru. Nie jest konieczne przywoływanie meczów z Chelsea, by udowodnić, że atuty Barcy można zminimalizować, wczoraj długimi fragmentami udawało się to Dynamu, które jest przy zespole z Katalonii bardzo ubogim piłkarskim krewnym: indywidualnie i zespołowo. W pamięci nas wszystkich pozostał obraz łatwego, bezdyskusyjnego zwycięstwa Barcelony, tymczasem gdyby sędzia nie przerwał bezpodstawnie akcji Szewczenki, w chwili, gdy był sam na sam z Valdesem, a potem zobaczył ewidentny faul bramkarza Barcy w polu karnym, wynik byłby zdecydowanie bliższy remisu. Remisu drużyny wielkiej z absolutnie przeciętną, którą można było powalić na deski już w pierwszej połowie. Sam jestem ciekaw, jakie drużyna z Katalonii ma rezerwy, szczególnie zimnej krwi i efektywności, bo oczywiście nikt nie odbiera jej patentu na zachwycanie. Żeby jednak powszechny zachwyt wciąż trwał, zespół Guardioli musi wykazać znacznie więcej powagi i wyrachowania niż w meczu z Dynamem - czyli znaleźć równowagę między tym co piękne i skuteczne. Wczoraj miałem nieodparte wrażenie, że kilku jej graczy bardziej niż zwyciężyć, chce się dobrze bawić. A to jednak przywilej sportów amatorskich. DYSKUTUJ Z DARKIEM WOŁOWSKIM NA JEGO BLOGU Czytaj także: TUTAJ ZNAJDZIESZ RELACJĘ Z MECZU BARCELONA - DYNAMO!