Maurice Williams uważany był za najlepszego zawodnika dawnych Cavs (tych z LeBronem Jamesem w składzie), oczywiście poza samym LBJ. Po wydarzeniach ostatniego lata, to na nim miał spoczywać ciężar ciągnięcia ekipy z Ohio w górę. Od początku sezonu grał jednak poniżej oczekiwań zarówno swoich, jak i kibiców. Co prawda zdobywa średnio 13.6 punktu na mecz i rozdaje przy tym swoje rekordowe w karierze 7.1 asysty, ale nie potrafi udźwignąć ciężaru bycia liderem swojej drużyny. Zresztą jak tylko dowiedział się, że James odchodzi z drużyny rozważał zakończenie kariery. Na pewno była to przesadzona reakcja, ale budzi wątpliwości, co do tego, czy budowanie drużyny na Mo Williamsie ma sens. Wszak sytuacja była co prawda kryzysowa, ale także dała Williamsowi niepowtarzalną szansę na rozwój. Williams wygrał w tym sezonie jeden mecz dla Cleveland rzutem w ostatniej sekundzie. 24 listopada zeszłego roku trafił równo z końcową syreną i pogrążył w ten sposób Milwaukee Bucks. Od tego czasu Cleveland wygrali już tylko 2 spotkania. Zresztą przyjrzyjmy się temu jak w tym sezonie Williams gra w meczach wygranych i przegranych. Jeśli drużyna wygrywa, to jest on jej liderem, rzuca ponad 20 punktów na mecz i dokłada do tego 8 asyst. W porażkach średnie te spadają do 12 punktów i 6.9 asysty. Już to pokazuje, że może się on okazać kluczem do odrodzenia Cavs. Williams nie grał od 15 stycznia z powodu kontuzji biodra. W piątkowym meczu z Clippersami ma zagrać jako rezerwowy. Zastępujący go Ramon Sessions gra przyzwoicie, ale nie jest to ten kaliber zawodnika co Williams. W końcu jest to uczestnik meczu gwiazd z sezonu 2008-2009. A wy jak sądzicie? Czy Cavs się odbiją? I jeśli tak to jak bardzo? Piotr Zarychta