Belgijka zmagała się ze zwyrodnieniową chorobą kręgosłupa. To bardzo bolesne schorzenie. W 2016 roku podpisała dokumenty na eutanazję. Uzależniła śmierć na własne życzenie od stadium choroby. Choroba osiągnęła określone w papierach stadium wczoraj. Vervoort pożegnała się z życiem w rodzinnym mieście Diest. Oprócz złotego i srebrnego medalu zdobytych w Londynie, wywalczyła jeszcze dwa kolejne krążki trzy lata temu w Rio de Janeiro. W wywiadzie po igrzyskach paraolimpijskich w Brazylii opowiadała o codziennej walce z bólem, jaki wiąże się z nieuleczalną chorobą. - W niektóre noce udaje mi się zmrużyć oko jedynie na dziesięć minut. Wielu takiego bólu by nie wytrzymało. W moim przypadku uprawianie sportu pomaga mi go znieść - opowiadała w wywiadach po IO w Rio de Janeiro. - To bardzo ciężkie wyzwanie dla mojego ciała. Podczas każdego treningu cierpię z bólu. Ale przed każdym startem mocno trenuję. Treningi, wyścigi, rywalizacja są dla mnie jedynym lekarstwem. Daje z siebie wszystko, dzięki temu wszystkie lęki odchodzą w niepamięć - dodawała. Jakby chorób i nieszczęść zawodniczki było mało, cierpiała jeszcze na zanik mięśni i napady padaczki. Jeden z napadów padaczki zdarzył się w 2014 r., gdy gotowała sobie spaghetti, przez co oparzyła się wrzątkiem i na cztery miesiące wylądowała w szpitalu. Marieke była gorącą zwolenniczką eutanazji, która w Belgii jest legalna. - Eutanazja pozwala mi na kontrolę, dzięki niej mam własne życie w swoich rękach - tłumaczyła. - Jestem naprawdę przerażona, ale dokumenty o eutanazji pozwalają mi na spokój i to już dla mnie jest wystarczające. Gdybym nie załatwiła tej procedury, sądzę, że już dawno popełniłabym samobójstwo. Dlatego mam nadzieję, że każdy to dostrzeże: eutanazja to nie morderstwo, tylko przedłużenie ciężko chorym życia - wyjaśniała swój punkt widzenia. Vervoort sama się określała "szaloną damą". Planowała lot F-16, jazdę samochodem wyścigowym. Uważała się za kustosza muzeum własnego życia przez ostatnich 14 lat, gdy zdiagnozowano u niej nieuleczalną chorobę. MiBi