INTERIA.PL: Sporo osób składało panu kondolencje po tym, jak drużyna spadła z PLH? Mirosław Mrugał: Parę telefonów odebrałem. Cóż zrobić, na wynik sportowy trudno było mieć wpływ. Gorzej, że finansowo też leżymy, nie tylko sportowo. Co dalej? - Czeka nas zmiana za sterami. Mój zarząd nie pociągnie długo. Nie żałuje pan dzisiaj, że postawił na Czuya, a nie Milana Baranyka? - Na pewno tak, ale zarząd podjął akurat taką decyzję, trudno od niej uciekać. Z perspektywy czasu widać, że to był błąd. Po analizie poprzedniego sezonu porównaliśmy obu panów i doszliśmy do wniosku, że Czuy prezentował się dużo lepiej, więc postawiliśmy na niego. Kelly Czuy tłumaczy, że uciekł m.in. dlatego, że nie wywiązał się pan z obietnicy podniesienia mu pensji o tysiąc złotych miesięcznie? - W tym wypadku nie mam sobie nic do zarzucenia, mam nawet świadka, który tłumaczył naszą rozmowę. Kelly przyjechał do nas nieprzygotowany fizycznie i zadeklarowałem, że dostanie podwyżkę, gdy nadrobi zaległości. Jeśli uznał, że to się już stało miał się stawić u mnie. Tymczasem on nie podjął tematu, nie zakomunikował, że jest już gotów na sto procent i powinniśmy mu płacić więcej. Zwalanie winy na nas za tę ucieczkę, to bzdura totalna. Dostaliście pieniądze od Sanoka za sprzedanie zawodników, miasto wypłaciło obiecane kwoty i nadal kasa jest pusta? - Z zadeklarowany 500 tys. zł od miasta, 400 tys. zostało już wypłacone. Mam nadzieję, że burmistrz się wywiąże z obietnicy i wypłaci resztę. To jednak nie rozwiąże naszych problemów. Pieniądze, jakie wpłynęło od Sanoka zostały już dawno wydane na regulowanie bieżących rachunków. Dodatkowe pieniądze jest ciężko pozyskać. Dotarcie do osoby zainteresowanej sponsorowaniem hokeja jest niesamowicie trudne. Słyszymy w koło: "Nie jesteście piłką nożną". Nie udało się nie tylko nam pozyskać sponsorów. Mieliśmy także umowy z profesjonalistami w dziedzinie marketingu i oni też nie dali rady nikogo znaleźć. Kiedy podejmiecie decyzje? - Chcemy to zrobić jak najszybciej. Sam nie wiem, czy ktoś się podejmie wyzwania prowadzenia tego zespołu w pierwszej lidze. To dalej jest wyzwanie. Wszystkim się utarło, że my w 2010 roku przejęliśmy miejsce w ekstralidze po spółce Wiesława Wojasa, a tak naprawdę musieliśmy wywalczyć je sobie sami w barażach i w krótkim czasie pozbierać pieniądze. Pierwszy zryw się udał, ale drugi już nie. Mijający sezon kosztował nas jeszcze więcej. Utrzymanie drużyny w ograniczonej do ośmiu zespołów lidze, że pozostali stali się silniejsi, bo wchłonęli zawodników ze Stoczniowca, Naprzodu, czy KTH, a my staliśmy się słabsi. Może Podhale powinno uratować powołanie spółki z udziałem miasta? - Na to trzeba również pieniędzy, których nie ma. Samo założenie spółki pochłania pieniądze na kapitał zakładowy, ale ich nie daje. Pieniądze dzisiaj w sporcie są najważniejsze. Dowiódł tego KH Ciarko Sanok zdobywając mistrzostwo Polski. Gdybyśmy mieli środki, to tych pięciu chłopców - Kolusz, Zapała, Dziubiński, Gruszka, Malasiński, grałoby u nas, a nie tułało się po świecie. Przed poprzednim sezonem zastanawiał się pan, czy w ogóle przystępować do sezonu, skoro nie macie zagwarantowanego budżetu. Teraz takich wahań nie było, a bida aż piszczała w Podhalu. - Podobnej jak we wrześniu 2010 roku konferencji, przed obecnymi rozgrywkami nie zwołałem, ale na spotkaniu ze sponsorami i władzami miasta powiedziałem wyraźnie, że bez zaangażowania całego społeczeństwa Nowego Targu w ratowanie hokeja, nasza misja nie ma szans. Gdyby nie zapowiedzi burmistrza, że pospieszy z pomocą, to byśmy nie startowali. Chciałbym też, aby nie oceniano nas wyłącznie przez pryzmat pierwszego zespołu. MMKS to również, a może przede wszystkim całe mnóstwo dzieciaków, którzy tutaj trenują. Juniorzy młodsi, popularny Gang Olsena (trenera Roberta Szopińskiego, popularnego "Olsena" - przyp. red.), zdobyli mistrzostwo Polski, żacy zajęli trzecie miejsce, a po drodze z Toruniem wygrali 22-2, a z Zagłębiem 11-2. Nie można od naszego stowarzyszenia wymagać tej samej skuteczności, którą prezentowali inni pracując w klubie zawodowo, mając za plecami potężnego sponsora. Radny Marek Batkiewicz mówi "spółka", ale nadal docieramy do ściany o nazwie: "pieniądze". Bez nich nic nie zrobimy. Do kierowania tym klubem w pełni zawodowo potrzebnych jest na etatach sześciu ludzi. Nas nie było stać na nich, a każdy poświęca swój prywatny czas, by to jakoś się kręciło. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że z prowadzeniem rozgrywek młodzieżowych mamy totalny "Sajgon". Rozmawiał: Michał Białoński