W Londynie brązowy medal oprócz pana zdobyła Zofia Noceti-Klepacka. Tytuł mistrza świata ma w dorobku Piotr Myszka. Co jest tajemnicą sukcesu polskich windsurfingowców? Przemysław Miarczyński: Być może determinacja. Mamy bardzo krótki sezon w kraju i kiedy jedziemy na zagraniczne zgrupowanie, to przez te dwa tygodnie staramy się spędzić jak najwięcej czasu na wodzie. Widzimy, że południowcy, którzy dobre warunki mają na co dzień, są bardziej rozleniwieni. Wiatr jest dla nich albo za mocny, albo za słaby, albo najpierw to muszą wypić kawę. Ostatecznie wychodzi pewnie, że trenujemy więcej od nich. Żaden Australijczyk nie wywalczył kwalifikacji zarówno na igrzyska w Pekinie, jak i w Londynie. Już przed igrzyskami media stawiały was w roli kandydatów do miejsc na podium. Nie przeszkadzało wam to? - Staraliśmy się nie myśleć o presji. Próbowaliśmy podchodzić do tego zdrowo, ot kolejne regaty. Nie jest łatwo, bo atmosfera wokół igrzysk jest bardzo napompowana, ale z drugiej strony sam start niczym się nie różnił od poprzednich. No, może poza wszechobecnymi napisami "Londyn 2012" oraz tym, że poruszać mogliśmy się tylko w wyznaczonych strefach. To znaczy, że w ogóle się pan nie denerwował? - Wręcz przeciwnie, nerwów podczas regat było mnóstwo. Początek zmagań dawał nadzieję, że nie będzie bardzo trudno; dwukrotnie zająłem drugie miejsce. Potem było gorzej, pojawił się stres i przestałem realizować swój plan. Czasem chciałem płynąć pewną trasą, ale widząc, że najgroźniejsi rywale mają zupełni inne zamiary, zaczynałem się zastanawiać - jestem mądrzejszy od nich wszystkich, czy robię jakiś błąd? Raz zrobiłem zwrot popłynąłem z nimi i źle na tym wyszedłem. Trzeba było wierzyć w siebie. Na zawodach Pucharu Świata pewnie nie miałbym problemów z wytrwaniem w pierwotnym postanowieniu. W ostatnim wyścigu, kiedy musiałem atakować, było mi łatwiej, bo jakiekolwiek kalkulacje po prostu nie wchodziły w grę. W decydującym wyścigu nie wszystko zależało od pana. Toniego Wilhelma musiał pan wyprzedzić o co najmniej trzy pozycje. Ostatecznie się udało, pan był czwarty, a Niemiec dziewiąty. Nie obawiał się pan, że rywale, którzy o podium nie walczą, po prostu odpuszczą? - Wszyscy starali się płynąć swoje, choć wiadomo, że jakieś tam sympatie są. Mnie kibicował piąty na mecie Brazylijczyk, a Toniemu szósty Grek i siódmy Szwajcar. Cieszę się, że nie odpuścili, że nie wywrócili się celowo, albo w inny sposób nie przepuścili Toniego. Jak widać fair play do samego końca, a poza tym to chyba każdy zwyczajnie chce zająć na igrzyskach jak najwyższą lokatę. Nie wiadomo, czy będzie się jeszcze kiedyś miało okazję płynąć w tak prestiżowych zawodach. Jakie cechy musi mieć dobry żeglarz? - Większość takich jak każdy sportowiec. Przede wszystkim wytrwale dążyć do celu, ale też starać się czerpać radość z tego, co się robi. Umiejętności, jak odczytywanie warunków pogodowych, nabywa się z doświadczeniem. Pływam już ponad 20 lat i ten medal na pewno też jest owocem poprzednich igrzysk. Pewnie trzeba też mieć talent. Niektóre nawyki weszły mi w krew bardzo szybko. Pływanie na desce generalnie nie jest też dla mnie wielkim wysiłkiem. Wychodzę z wody i okazuje się, że podczas treningu, gdy wcale nie stałem z palcem w nosie, miałem średnie tętno poniżej stu uderzeń serca na minutę. Ludzie miewają takie jak siedzą na kanapie. Ale generalnie takie wyścigi to jednak znaczny wysiłek dla organizmu? - Jeden dzień regatowy, czyli dwa wyścigi trwające blisko trzy godziny, to spalonych ok. 2000-2500 kcal. W listopadzie prawdopodobnie zapadnie ostateczna decyzja o wycofaniu klasy RS:X z programu igrzysk; zastąpi ja kitesurfing. Czy posiadane doświadczenie będzie pan mógł wykorzystać w nowej specjalności? - Umiejętności taktyczne, czy rozgrywania startów to bardzo duży kapitał. Mamy w środowisku takie powiedzenie: czym się różni kitesurfer amator od profesjonalisty? Tygodniowym kursem. Faktycznie tak to wygląda, naprawdę łatwo jest się tego nauczyć. Oczywiście, by walczyć o medale potrzeba więcej czasu, ale dla mnie krzepiące są doświadczenia mojego brata. Zaczął pływać na kajcie i po miesiącu kończył wyścigi w Polsce zaraz za podium, a mamy dwóch zawodników zaliczanych do światowej czołówki. Ma pan jakieś zastrzeżenia co do warunków w jakich przygotowywał się do igrzysk? - Generalnie niczego nam nie brakowało. Na zgrupowania, czy sprzęt nie możemy narzekać, choć z drugiej strony między nami, a najbogatszymi reprezentacjami i tak jest przepaść. Żeglarstwo to trochę studnia bez dna, zawsze można choćby testować jeszcze więcej desek. Proszę sobie wyobrazić, że Brytyjczycy mają w sztabie m.in. doktora od statystyk, czy doradcę do spraw problemów życiowych, który dbał, by nic ich nie rozpraszało. Pobierz aplikację i śledź igrzyska Londyn 2012 na swej komórce, bądź tablecie!