Olek zmarł 22 lutego 2021 roku na Kilimandżaro. 74-latek zdobył najwyższy szczyt Afryki, ale nie zdołał z niego zejść. Przyczyną zgonu był najprawdopodobniej obrzęk płuc, którego Doba nabawił się na wysokości kilku tysięcy metrów. Pierwsza rocznica śmierci Olka Doby Wysokogórska przygoda była dla Olka odskocznią od "codzienności". Umieszczam to słowo w cudzysłowiu, bo czy samotne przepłynięcie Atlantyku kajakiem może być w ogóle nazywanie codziennością?! To tyleż wspaniałe, co szalone. Sam Olek nie uważał jednak siebie za szaleńca. Mówił o tym zresztą w wywiadzie udzielonym przed laty Interii. - Czy ja wyglądam na wariata? Jak patrzę w lustro, to taki normalny, radosny człowiek... Ja zresztą nie wiem, jak wariat wygląda. Zawsze byłem radosny i wesoły. Być może niektórzy, kiedy widzą, co robię, mają mnie za wariata. A mnie się po prostu nie chce tracić czasu na siedzenie w domu. Wolę wziąć kajak i popływać - tłumaczył podróżnik. Brał więc kajak i pływał. Kiedy był jeszcze aktywny zawodowo (a był inżynierem-mechanikiem), wyprawy nie mogły trwać dłużej niż kilkanaście dni. W 1989 roku w niespełna dwa tygodnie przepłynął więc trasę z Przemyśla do Świnoujścia. Innym razem ustanowił rekord Polski na 5125 kilometrów przepłyniętych kajakiem w jednym roku, mając do dyspozycji normalny urlop - 26 dni roboczych. Po przejściu na emeryturę nie musiał martwić się etatem. W ogóle martwił się bardzo rzadko. Był uosobieniem radości, stoicyzmu, epikureizmu i afirmacji życia. Wesoły staruszek z charakterystyczną brodą był zawsze i wszędzie. Finał WOŚP w Szczecinie, Dni Morza, Bieg Neptuna, targi turystyczne pod Warszawą. Tam, gdzie było dużo ludzi i dużo dobrej energii, był też Olo. A może odwrotnie? Może tam, gdzie był Olo, tam było dużo ludzi i dużo dobrej energii? Pozytywne fluidy przyciągał przecież jak magnes. No i zewsząd było go słychać. Przez swoje problemy ze słuchem, zawsze mówił bardzo głośno. Olka nie dało się przeoczyć. Olek Doba będzie zapamiętany na zawsze Olek był człowiekiem skromnym, ale jednocześnie świadomym wartości swojej i swoich historii, o których opowiadał z największą pasją. Kiedy brał mikrofon i przemawiał, ludzie chłonęli. A on był immersyjny. Wciągał coraz głębiej. Robił więc ludziom dokładnie to, co ocean robił jemu. Olo chciał poznać i zrozumieć toń. Jednym z jego marzeń było pogłaskanie rekina. Marzenie oczywiście spełnił - podczas trzeciej wyprawy atlantyckiej. To w jego życiu było piękne. Oddawał się w całości swojej pasji, a zupełnie obcy mu ludzie stawali się jego kibicami. Jego fanami. Jego korespondencyjnymi towarzyszami podróży. Bo choć Olo był sam, to nigdy nie był samotny. Stał się ambasadorem Polic, Szczecina, Pomorza Zachodniego i Polski . Został Podróżnikiem Roku National Geographic, pisał o nim The New York Times. Doczekał się słuchowisk, a także książki filmu o sobie. Został Legendą. Jakub Żelepień, Interia