30 października to szczególny dzień w roku dla kilkudziesięciu tysięcy Argentyńczyków. "Diego, który jesteś skarbem Ziemi, niech będzie poświęcona twa lewa noga, niech będą pamiętane twoje gole. Jesteś największy, nie ma większego od ciebie..." - taką formułkę odmawiają tego dnia wyznawcy Kościoła Maradony, który powstał w 1998 roku. Niespełna 12 miesięcy po tym, jak legendarny piłkarz zakończył sportową karierę. Nie tylko w Argentynie, ale i w całej Ameryce Południowej "Złoty Chłopiec" do dzisiaj otaczany jest kultem, który dla przybysza z Europy jest trudny do pojęcia. Naród kocha "boskiego Diego" za boiskowe osiągnięcia i zapomina mu kolejne grzechy w życiu prywatnym. Przecież bogu wszystko się wybacza. Bóg, który popełniał błędy W swej "boskości" Diego Armando Maradona jest bardo ludzki. Spośród wszystkich legend futbolu jego przykład najbardziej dobitnie pokazuje, że geniusze piłkarskich boisk często błądzą i nie potrafią się odnaleźć w "prawdziwym" życiu. - On popełniał błędy jak każdy z nas. Pokazał jednak, że umie stawić czoła nawet największym trudnościom. Dlatego jest taki wspaniały - mówił po przystąpieniu do Kościoła Maradony 19-letni Juan. A Maradona ze swej "boskiej" roli wywiązuje się wyśmienicie. Uwielbia być w centrum uwagi, o krętych ścieżkach swego losu mówi z dozą mistycyzmu. - Każdy niesie swój krzyż, ja miałem problemy z narkotykami i hazardem, ale to już przeszłość. Odrodziłem się - oświadczył kilka lat temu, kiedy po kolejnej terapii odwykowej zrzucił kilkadziesiąt (!) kilogramów nadwagi i wrócił do normalnego życia. Ścigając legendę Wiary Argentyńczyków w Maradonę nie zachwiała nawet klęska prowadzonej przez niego reprezentacji na mistrzostwach świata w RPA. Oceniana jako jeden z faworytów do końcowego zwycięstwa jedenastka "Albicelestes" odpadła w ćwierćfinale z Niemcami a człowiek, którego sam Diego namaścił na swojego następcę - Leo Messi - na afrykańskich boiskach nie potrafił się odnaleźć. Genialny piłkarz Barcelony nie był jednak wcale pierwszym z nieprzeciętnie utalentowanych zawodników, którzy na mistrzostwach świata nie udźwignęli ciężaru porównania do "boskiego Diego". Przed nim było już wielu, którzy próbowali zbliżyć się do ideału i na trwałe przejąć owianą legendą koszulkę z numerem 10. Ich historia to w dużej części historia ćwierć wieku mundialowych porażek Argentyny. Żółtodziób, który strzelił Brazylii Pierwszym piłkarzem, którego argentyńskie media ochrzciły "następcą Maradony" był wychowanek Boca Juniors, Diego Latorre. W kraju wybuchła prawdziwa gorączka, kiedy 21-letni żółtodziób strzelił gola w towarzyskim meczu Argentyny z Brazylią. Prestiżowe pojedynki "Albicelestes" z "Canarinhos" zawsze wzbudzały niezwykłe emocje, a dobra gra filigranowego pomocnika szybko uczyniła go ulubieńcem kibiców w dolinie La Platy i wkrótce zapewniła mu transfer do włoskiej Fiorentiny. Gwiazda Diego zgasła jednak równie szybko, jak pojawiła się na piłkarskim firmamencie. Latorre rzucony na głęboką wodę szybko stracił oddech i ostatecznie stał się piłkarzem klasy co najwyżej krajowej. W reprezentacji uzbierał ledwie sześć występów, o mundialu nie miał nawet szans pomarzyć, a karierę zakończył w roku 2006 w prowincjonalnym Alacranes de Durango.