Wszystkiemu winna potężna ulewa, która przeszła nad Poznaniem godzinę przed planowanym rozpoczęciem spotkania. Przy ławkach rezerwowych obu drużyn powstały ogromne kilkumetrowe kałuże i delegat PZPN Zbigniew Owczarek nie zgodził się na rozpoczęcie spotkania o godz. 17. Przełożył początek meczu o pół godziny, a gdy sytuacja po tym czasie niewiele się zmieniła - wyznaczył kolejny termin - godz. 18.15. Wodę próbowali usunąć pracownicy Warty - działacze, rezerwowi piłkarze, kierownik drużyny. W dość amatorski sposób - najpierw wiadarami, później przesuwając po murawie banery reklamowe. Pomocy udzielił także klubowy lekarz, który chwilę wcześniej kupił w hipermarkecie... pompkę do usuwania wody z piwnicy. Użył jej członek zarządu sekcji piłkarskiej w Warcie - siedział na krzesełku w środku kałuży i trzymał pompę pod wodą. Przez ponad godzinę udało się usunąć co najwyżej połowę wody, ale delegat PZPN zdecydował, że mecz się odbędzie. Piłkarze kręcili głowami, ale biegać i kopać musieli. Co chwilę któryś z nich lądował w kałużach. W tych anormalnych warunkach lepiej radzili sobie piłkarze Znicza. - Stosowali skuteczną zasadę kopnij i biegnij - mówił trener Warty Marek Czerniawski. - Dziś nie było boiska, a bajoro. W tej sytuacji meczu komentować nie będę - przyznał drugi trener Znicza Artur Kalinowski. Pierwszy szkoleniowiec Znicza Jacek Grembocki nie mógł przebywać na ławce rezerwowych - była to kara za czerwoną kartkę. Siedział więc na balkoniku telewizyjnym, dwa metry obok ławki rezerwowych. W tym niecodziennym meczu Znicz pokonał Wartę 3:2 i zachował jeszcze szansę na uratowanie się przed degradacją. Za to Warta dołączyła do grona drużyn zagrożonych degradacją - ma już tylko trzy punkty przewagi nad strefą spadkową. Jakby by tego było mało, w Warcie muszą myśleć też o naprawie dachu w budynku klubowym - w kilku pomieszczeniach dziś on bowiem przeciekał. Andrzej Grupa