PAP: Jak pani na gorąco ocenia występ reprezentacji w 33. mistrzostwach Europy? Elżbieta Mowlik: Pozostał niedosyt po całym turnieju. Można było zajść dużo dalej, tym bardziej, że poziom EuroBasketu nie jest zbyt wysoki. Gdyby nasza gra była lepiej poukładana, to spokojnie mogłybyśmy być w Łodzi i walczyć o igrzyska w Londynie. To spotkanie z Francją, wyrównane, niczego nie zmienia. Chciałyśmy zagrać o honor, o pierwsze zwycięstwo w drugim etapie, by zostawić po sobie pozytywne wrażenie w Spodku, ale znowu się nie udało". PAP: Komentatorzy, obserwatorzy meczów w katowickim Spodku nie potrafili często zrozumieć tak częstych zmian na parkiecie dokonywanych przez trenerów. Czy wynikały one z waszego zmęczenia? E.M.: Nie. Trenerzy mają taką, a nie inną filozofię. Jako zawodniczka muszę ją zaakceptować, ale szczerze mówiąc, co wcześniej już też zaznaczałam, nie czuję się dobrze w takiej koszykówce. Nie czułam się pewnie na parkiecie i myślę, że większość dziewczyn także ma takie odczucia. Z tego powodu nikt nie chciał wziąć ciężaru gry na siebie. Każda z nas robiła to, co mogła, starała się, ale jak widać nie zdało to egzaminu". PAP: Porażki z niżej notowaną Chorwacją czy Łotwą oraz mocnymi Francją i Hiszpania po wyrównanych meczach. Którego meczu pani najbardziej żal? E.M.: Najbardziej tego zaciętego z Hiszpanią, ale także z Łotwą i Chorwacją. W zasadzie mogłabym to powiedzieć o każdym przegranym meczu, bo każdy z nich - no może poza tym pierwszym z Czarnogórą, gdy byłyśmy zbyt zdenerwowane, a rywal bardzo mocny - był do wygrania. Miałyśmy takie głupie przestoje. Kilka strat, kilka niecelnych podań, głupie błędy, to wszystko miało wpływ na wynik - tak jak w dzisiejszym meczu z Francją w drugiej kwarcie, gdy zdobyłyśmy tylko cztery punkty. Takie rzeczy na imprezie mistrzowskiej po prostu nie mogą się przydarzać. PAP: Co było waszym największym problemem? E.M.: Nie potrafiłyśmy wykorzystać błędów rywalek. Podobnych przestojów, jakie nam się zdarzały, choć nie w takiej skali. Bez tego nie da się wygrywać. PAP: Dla Polski to koniec mistrzostw, ale turniej trwa dalej. Kto jest pani faworytem? E.M.: Z tego, co widziałam tu w katowickim Spodku - to Czarnogóra. Naprawdę jestem zaskoczona poziomem tego zespołu, bardzo dobrze ułożona drużyna mająca indywidualności. Z drugiej grupy, która walczy w Bydgoszczy, najlepsze wrażenie sprawiają, z tego co oglądałam w internecie, Litwinki. Ich wygrana nad Białorusią była imponująca. Walczyłyśmy z nimi towarzysko i już wtedy przed mistrzostwami grały fajnie, a teraz jeszcze lepiej. Taka skuteczna, prosta koszykówka. PAP: W końcu czas na wakacje, bo przygotowania do mistrzostw zaczęły się tuż po lidze. Jakie ma pani plany? E.M.: Odpoczynek na pewno będzie. Dwa tygodnie spędzę z córeczką Amelką. Na pewno też będę chciała pojechać gdzieś razem mężem, by naładować akumulatory na następny sezon. Mistrzostwa nie zniechęcają mnie do następnego wysiłku, ale na pewno, tak jak każda z nas potrzebuję wypoczynku, spokojnego spojrzenia na swoją grę, przeanalizowanie błędów, bo przecież zrobiła je tu każda z nas. Takie turnieje uczą doświadczenia, pokory, ale służą także temu, by się poprawiać i doskonalić. Rozmawiała Olga Miriam Przybyłowicz