Co ciekawe, od ośmiu lat Matthaus mimo wyraźnej chęci ze swojej strony, nie miał okazji prowadzić klubu niemieckiej Bundesligi. Pracował w austriackich Rapidzie Wiedeń oraz Red Bull Salzburg, w Partizanie Belgrad, z reprezentacją Węgier, a także w Atletico Paranaense. Pod koniec kwietnia rozstał się z izraelskim Maccabi Netanya. Zdaniem Matthausa przyczyną tego, że nie dostaje propozycji z ojczyzny mogą być względy osobiste, a nie jego szkoleniowe CV. Po zakończeniu sezonu, w Niemczech doszło do zmian szkoleniowców w kilku klubach. Nowych trenerów zatrudniono w Bayerze Leverkusen, Schalke, Eitnrachcie Frankfurt, HSV Hamburg, Borussii Moenchengladbach i Bayernie Monachium, ale nikt z tych klubów nie odezwał się do Matthausa. Na razie bez opiekuna zostaje 1.FC Koeln po tym, jak Christoph Daum zdecydował się na powrót do Fenerbache. - Nie wiem co mają przeciwko mojej osobie w Niemczech - zastanawia się mistrz świata z 1990 roku. - Nie mogą mi nic zarzucić jako trenerowi. Udowodniłem już sporo zdobywając tytuły zagranicą i dbając o rozwój młodych zawodników - tłumaczy Niemiec. Matthaus uważa, że być może wielkość jego nazwiska i piłkarskich osiągnięć paraliżuje ludzi pracujących teraz w niemieckich klubach. - W ciągu ostatnich lat dostałem tylko jedną propozycję pracy w Niemczech. To było z Norymbergi, ale tamtejsi kibice byli przeciwko mnie. Pewnie dlatego, że byłem piłkarzem Bayernu Monachium - mówi Matthaus. - Może dyrektorzy sportowi boją się mojego nazwiska i tego, że ściągnę na siebie światło reflektorów pozostawiając ich w cieniu? - próbuje zgadywać 48-letni szkoleniowiec. - Jestem zaskoczony tym, którzy trenerzy otrzymali pracę. Niektórzy z nich to obcokrajowcy albo trenerzy spadkowiczów. Ciężko przebić się komuś nowemu. Wciąż mam jednak nadzieję. Przecież bardzo dobrze znam Bundesligę - puentuje Matthaus.