W najbliższą sobotę o godz. 19 reprezentacja Polski w rugby rozegra mecz eliminacyjny do mistrzostw świata Dywizji 1B z Belgią na stadionie narodowym rugby w Gdyni. INTERIA.PL: Panie Mateuszu, ile ma pan lat i w jaki sposób, oraz skąd, trafił pan do rugby? Mateusz Bartoszek, reprezentant Polski w rugby: - Urodziłem się w Bytomiu w 1990 roku, a więc mam 20 lat. I właśnie tam rozpoczęła się moja przygoda z rugby. Pamiętam, że było to w 2003 roku, kiedy kolega niespodziewanie zaproponował mi wyjazd na obóz sportowy. Powiedział: "Jedź z nami, pogramy sobie w piłkę do upadłego i będzie fajnie". No więc pojechałem, a dopiero na miejscu okazało się, że chodzi o rugby. Po obozie miałem prawie półroczną przerwę w grze, miałem wtedy 13 lat i właściwie to sam nie wiedziałem jeszcze dokładnie czego chcę. Potem wróciłem do GKS Czarni Bytom, z którymi wcześniej byłem na obozie i dopiero wtedy rozpocząłem regularne treningi. W Czarnych trenowałem i grałem przez cztery lata, od 2003 do 2007 roku. A co było później? Po 2007 roku? - Cóż, potem w drużynie nastąpił niewielki kryzys. Byliśmy co prawda bardzo dobrą, czwartą w Polsce drużyną z rocznika '90, ale nie udało nam się zdobyć żadnego medalu na ogólnopolskiej olimpiadzie młodzieży do lat siedemnastu. W tym momencie stwierdziłem, że chciałbym się dalej i mocniej rozwijać, ale jednocześnie wyczuwałem, że muszę wyjechać z Bytomia do innego miasta. I wtedy, za częściową doradą mojego trenera, przeniosłem się do klubu KS Posnania i na jakiś czas osiadłem w Poznaniu. Miałem wtedy 17 lat. Rada trenera okazała się dobrą, w klubie z Poznania byłem dobrze traktowany i wkrótce zdobyliśmy złoty medal mistrzostw Polski juniorów do lat 19. I jak długo był pan w Poznaniu? - Tylko jeden sezon. Co spowodowało w pańskim życiu kolejne zmiany? - Po ukończeniu 16. roku życia trafiałem do reprezentacji Polski wszystkich kategorii wiekowych: początkowo do lat 17, potem do 18 i 19. Z rocznikiem '89 zacząłem jeździć na przygotowania do mistrzostw Europy do lat 18. I właśnie na jednym ze zgrupowań znajomy powiedział mi, że w jego francuskim klubie szukają Polaka. Klub nazywał się SC Albi i niczego więcej o nim wtedy nie wiedziałem. Miał pan wtedy 18 lat? - Tak. Po tej pierwszej informacji na mistrzostwach Polski spotkałem i poznałem trenera z Albi, który po obejrzeniu mojej gry zaproponował, abym przyjechał do Francji na testy. Pojechałem i spędziłem na tych testach tydzień, po czym oni zaproponowali, bym przyjechał do nich na dłużej. I tak w największym skrócie wszystko się zaczęło, a ja od września 2008 roku do dzisiaj jestem w Albi. Jakie największe sukcesy sportowe odniósł pan do tej pory? - Na pewno można do nich zaliczyć finał mistrzostw Europy grupy B do lat 18 w 2008 roku w Treviso we Włoszech oraz mistrzostwa Polski juniorów, a także pierwszy mecz z reprezentacją Polski seniorów. To był mecz Polska - Czechy w ramach eliminacji do mistrzostw świata w październiku 2009 roku, dostałem po nim nagrodę MVP zawodów (najbardziej wartościowy gracz meczu - przyp. red.). Teraz jestem w Albi trzecioliniowcem w drużynie młodzieżowej do lat 23, w tak zwanych. To odpowiednik polskiej Młoda Orange. Jednocześnie trenuję z pierwszą drużyną klubu i przygotowuję się z nią do sezonu, wystąpiłem już w dwóch meczach towarzyskich, więc z pewnością jest to dla mnie także duży sukces. A jakie są, pańskim zdaniem, największe różnice w grze rugby w Polsce i we Francji? - Podstawowa jest ta, że tam rozgrywa się zdecydowanie więcej meczów niż w Polsce. Nie ma przerwy zimowej, treningi rozpoczynają się w pierwszy weekend po Sylwestrze, a pierwsza kolejka ligowa rozpoczyna się już 7 stycznia. Poza tym, aby być ciągle w tym samym rytmie i formie, rozgrywamy wiele meczów towarzyskich. Trzeba też wspomnieć o tym, że we Francji jest inna kultura rugby, szczególnie na południu, gdzie przebywam, uważanym za kolebkę tego sportu. Czy trudno było przystosować się do warunków francuskich? Jak został pan tam przyjęty i jak wyglądały początki pańskiego pobytu w obcym kraju? - Nie ukrywam, że na początku było mi ciężko. Co prawda wspomagał mnie kolega, Polak, starszy ode mnie o rok i także grający w młodzieżowej drużynie Albi, ale i tak napotykałem na wiele barier i trudności. Byłem kontuzjowany i ominęło mnie kilka meczów, miałem momenty depresji, gdy nachodziły mnie różne dziwaczne myśli, że może mi się nie powiedzie. Codziennie przez sześć godzin musiałem się uczyć języka francuskiego, dokuczała mi samotność i na początku czułem się wyobcowany. Ale jakoś to przetrzymałem. Czy wcześniej, w Polsce, uczył się pan francuskiego? - Trochę w liceum, ale jeśli mam być szczery, niewiele mi to dało, bo odnoszę wrażenie, że w polskich szkołach angielski jest bardziej uprzywilejowany i lepiej nauczany. Czy może pan jeszcze opowiedzieć coś o ewentualnych trudnościach wynikających z różnic kulturowych? - Mentalność Francuzów jest zupełnie inna niż polska. Oni są wyluzowani, pogodni, do wielu rzeczy podchodzą z dystansem i humorem. Na pewno są bardziej otwarci. W drużynie są zresztą nie tylko sami Francuzi, to prawdziwa mieszanka ras i kultur! Są zawodnicy z Fidżi, są z Nowej Zelandii, jesteśmy my, Polacy. Od początku zostaliśmy przyjęci bardzo życzliwie, bez uprzedzeń że pochodzę z Europy Wschodniej. Tu nie liczy się skąd jesteś, tylko to, co potrafisz, a to musisz sobie wypracować sam. Polacy mają zresztą dobrą opinię i zawdzięczają ją dwóm polskim zawodnikom, którzy w latach 80. i 90. grali w Albi przez 10 sezonów! Byli bardzo cenieni nie tylko w klubie, znała ich i szanowała cała Francja! Czy różnice w zarobkach zawodników rugby grających w Polsce i we Francji są duże? - To zależy. Na pewno z kontraktu można spokojnie wyżyć, choć wielu zawodników dorabia sobie po treningach. Bywają też, jak zresztą wszędzie, duże różnice: niektórzy mają ogromne kontrakty i nie wiedzą co robić z pieniędzmi, choć oczywiście, nie są to tak wielkie kontrakty jak w piłce nożnej. Jest pan pionierem, który uchyla drzwi innym zawodnikom chcącym grać we Francji. Jak się pan czuje jako osoba, która wskazuje kierunek tym początkującym? Co by pan doradził młodym talentom? - Całym sercem jestem otwarty na pomoc innym. Już kilka osób pytało mnie czy mógłbym im pomóc, jakie kluby są dobre lub czy mogą przyjechać na testy. Wszystkim odpowiadam że tak, że pomogę, ale to oni sami muszą najpierw zdobyć się na odwagę i zainwestować, a na początek muszą sami kupić sobie bilety lotnicze. Kiedyś i ja tak zrobiłem, mama dała mi pieniądze na prawo jazdy, a ja bez jej wiedzy zainwestowałem je w siebie i poleciałem na testy do Francji. I co, zrobił pan w końcu to prawo jazdy? - Ależ skąd! We Francji to kosztuje 1000 euro, a w Polsce 1000 złotych. Różnica spora, więc jeszcze poczekam! A co dzieje się z tymi osobami które chciały pańskiej pomocy? Przyjechały? - Nic nie zrobiły i wszystko skończyło się na pytaniach. Może boją się zmian, tego że będą jakiś czas bez przyjaciół i znajomych, lękają się nauki i trudnych początków? Dla mnie jest oczywiste że jak się jedzie grać za granicę, to trzeba się wyrzec pewnych rzeczy, to przecież tak, jakby jechać do pracy i człowiek musi podporządkować się pewnym rygorom. Nie ma odwołania od tego że trenuje się dwa razy dziennie i że ciągłym elementem pobytu jest nauka. Ja się przecież też jeszcze cały czas uczę! Teraz jestem w akademii rugby, jesteśmy wszyscy przygotowywani do tego, aby w przyszłości zostać zawodnikami profesjonalnymi, a nasza przyszłość będzie zależała przecież od kontraktów! Szkoła jest dla mnie bardzo ważna. Tu, we Francji, władze klubu kładą ogromny nacisk na naukę, i jeśli ktoś ma problemy w szkole, to nie ma prawa nawet przyjść na trening. Najpierw szkoła, a dopiero potem reszta - taka jest reguła. A co pan sądzi na temat pomagania i zarządzania karierami młodych talentów? Załóżmy, że w którymś z polskich klubów gra w rugby młody talent, który chciałby w przyszłości, tak jak pan, rozwinąć skrzydła za granicą. Co by pan mu doradził? - Na początek to, by wybrał Francję jako docelowe miejsce pobytu. Mógłby też, co prawda, wybrać Wyspy Brytyjskie, ale Francja z wielu względów jest, moim zdaniem, dla rugbystów najlepsza. Ale zanim to nastąpi, pamiętając moje trudne początki, doradzałbym młodym zawodnikom by znaleźli sobie przede wszystkim kogoś, kto bezpiecznie przeprowadzi ich przez wszystkie czyhające po drodze pułapki, kto znajdzie im klub i wynegocjuje kontrakt, czyli profesjonalnego menedżera sportowego, który ustrzeże ich od nieuchronnych wpadek i pomyłek. Człowieka pomagającego w pokonywaniu kolejnych szczebli kariery i wskazującego kolejne możliwości tej kariery. Moje doświadczenie w sprawach poza sportowych jest bardzo małe i dlatego postanowiłem skorzystać z usług agencji marketingu sportowego Team4 z Krakowa, która ma w tym zakresie duże doświadczenie. A jakie są pańskie plany na przyszłość? Czy na trwale związane z Francją? - Na razie na pewno chciałbym pozostać we Francji, ale ponieważ nigdy nie wiadomo jak się potoczą losy, więc może kiedyś będę grać na Wyspach, kto wie? Wszystko przede mną, a zależeć to "wszystko" będzie i od właściwego zarządzania karierą, i od zwykłego szczęścia. Czy mam pan swój wymarzony klub? - Tak, jest jeden, o którym od czasu do czasu myślę bardzo ciepło. To Newcastle Falcons w Anglii, to w nim występowała wielka gwiazda angielskiego rugby, Johnny Wilkinson. No, ale zobaczymy jak się wszystko potoczy, na razie "wsiąkłem" w kulturę francuską, i jest mi z tym dobrze, a rugby angielskie jest jednak troszeczkę inne i zostawiam ten problem na ewentualną przyszłość. Rozmawiała: Katarzyna Junco