"Opisując jego styl, trzeba wspomnieć też o wyczuciu przestrzeni w eterze oraz dynamice komentarza. Wiedział również, jak powinna zabrzmieć cisza. Miał niezwykłe rozumienie sportu - był komentatorem, a jednocześnie zawodnikiem, który zwyciężał oraz tym, który przegrywał. Wsłuchując się w jego relacje z ostatnich pięciu-dziesięciu lat, można zauważyć u niego bardzo rozumne gospodarowanie słowem. Jego warsztat był bardzo wysoki, a jednocześnie kontrolowany. Miał pełną świadomość używanych środków językowych" - powiedział Kmita. Jak dodał, Tomaszewski współpracował z Polsatem przez ok. 15 lat. On sam miał okazję poznać go kilka lat wcześniej w TVP. Zapewnił, że każde spotkanie ze słynnym dziennikarzem było wielką przyjemnością. "Każda minuta rozmowy z nim to była solidna lekcja dobrego wychowania. Miał fantastyczną umiejętność syntezy. Świat opisywał lapidarnie. Wypowiadał się nie tylko na tematy zawodowe. Można było z nim porozmawiać o polityce, książkach, muzyce i filmie" - wyliczał dyrektor ds. sportu Polsatu. Jak dodał, Tomaszewskiego cechowało zamiłowanie do elegancji. "Gdy umawialiśmy się na robocze posiedzenia dotyczące konkretnych spraw i programów, to zawsze wybierał dobre restauracje, ekskluzywne otoczenie. Zawsze w marynarce. Budowało to wokół niego pewną aurę, która za nim kroczyła. To był znak dobrego stylu" - zaznaczył Kmita. Jego zdaniem, relacje legendarnego dziennikarza z ostatnich lat są dowodem na to, że młodniał, wchodząc na antenę. "Puściliśmy dziś, jako wspomnienie, jego komentarz z finału Wimbledonu w 2012 roku z udziałem Agnieszki Radwańskiej i Sereny Williams. To nie był głos 90-latka, to był głos 60-latka. Adrenalina działała na niego fenomenalnie" - podkreślił. Pierwsze spotkanie ubiegłorocznej edycji wielkoszlemowej imprezy rozgrywanej na kortach All England Lawn Tennis and Croquet Club była ostatnim meczem komentowanym w telewizji przez Tomaszewskiego. "Nie jest tajemnicą, że pan Bohdan poważnie zasłabł nam wówczas w trakcie spotkania. Później już nie wrócił. Tamtego meczu nie dokończył, to trochę symboliczne" - podkreślił Kmita.