- Zawodniczka przyznała się do otrzymywania leków w postaci zastrzyków, natomiast twierdzi, że nie miała pojęcia o żadnych środkach dopingujących - przedstawił reakcję Marek dziennikarzom prezes PZN Apoloniusz Tajner po obradach prezydium związku w Krakowie. Jego członkowie zapoznali się także z oświadczeniami lekarza olimpijskiej reprezentacji Stanisława Szymanika i fizjoterapeuty Witalija Trypolskiego. - Fizjoterapeuta nie wie, w jaki sposób mogły te środki dopingujące trafić do zawodniczki. Twierdzi, że on takich środków nie podawał - poinformował Tajner. Według Błachnio, już samo oświadczenie zawodniczki mówi o jej naiwności, a także tych osób, które przyczyniły się, że zakazana substancja znalazła się w organizmie narciarki. Jeden z punktów Światowego Kodeksu Antydopingowego (dział metody zabronione, M2) stanowi: "infuzje dożylne są zabronione, z wyłączeniem tych przyjętych w uzasadnionych przypadkach w przebiegu leczenia szpitalnego lub badań klinicznych". Błachnio przychyla się do opinii tych ekspertów, którzy uważają, że niedozwolony środek został wprowadzony do organizmu Kornelii Marek w Kanadzie i nie ma innej drogi niż zastrzyk domięśniowy. - Niech zawodniczka nie będzie naiwna i powie, kto jej wyrządził taką krzywdę. Niech ujawni nazwiska tych osób, które robiły jej zastrzyki - zaapelował. Prezes Tajner oświadczył: - Będziemy starali się wyjaśnić tę sprawę do końca, dojść prawdy i ukarać winnych. Błachnio, który od 18 lat pracuje w Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie, także jako kontroler, uważa, że sprawa jest bardziej złożona, niż się na pozór wydaje. - Zawodnicy i trenerzy idą drogą na skróty. Zamiast doskonalić warsztat szkoleniowy, wierzą w nadzwyczajną moc tabletek i odżywek, które w ok. 15 procentach są zanieczyszczone niedozwolonymi środkami - podkreślił. Zaznaczył też, że znacznie większy pożytek, nawet od zabronionej erytropoetyny, przyniosłoby zwrócenie uwagi na odnowę biologiczną i sposób odżywiania, a także monitorowanie obciążeń procesu treningowego. Minister sportu i turystyki Adam Giersz zapowiedział, że budżet badań antydopingowych w Polsce wzrośnie w tym roku do sześciu milionów złotych. Pozwoli to na zwiększenie liczby badanych próbek z około 2,5 do 5 tysięcy. - To miła deklaracja pana ministra, ale nie dostaliśmy jeszcze oficjalnego potwierdzenia. W planie na ten rok mamy jak na razie 3,6 miliona złotych - powiedział dyrektor biura Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie, Michał Rynkowski. Badanie antydopingowe Kornelii Marek, które przeprowadzono po olimpijskim biegu sztafetowym 4x5 km, dało wynik pozytywny. 12 marca, na żądanie zawodniczki, w olimpijskim laboratorium w Richmond rozpoczęła się analiza próbki B. We wtorek potwierdzono obecność niedozwolonej substancji z rodziny EPO (erytropoetyna) w organizmie Polki, co jest karane dwuletnią dyskwalifikacją i zakazem startu w następnych igrzyskach.