W prologu, trzykilometrowej jeździe drużynowej na czas, który odbył się w centrum Warszawy, włoska grupa zajęła 15. miejsce. Zwyciężyło Lampre. - Kiedy dowiedzieliście, że niedzielny odcinek nie będzie zaliczany do klasyfikacji generalnej? - Przed startem, dlatego byliśmy bardzo spokojni. Potraktowaliśmy go tak, aby tylko przejechać i za bardzo nie ryzykować. Poza tym, gdy staliśmy na starcie usłyszeliśmy o upadku Błażeja Janiaczyka, co nas jeszcze bardziej utwierdziło w tym przekonaniu. Wyścig jest przecież długi, a to był dopiero początek. Poza tym ja w niedzielę dopiero pierwszy raz wsiadłem na rower po pięciu dniach. - Wciąż jeszcze odczuwasz skutki kontuzji jakiej nabawiłeś się podczas Wyścigu dookoła Portugalii? - Tak. Co prawda jest zdecydowanie lepiej niż było, ból był minimalny, ale tak naprawdę o swojej dyspozycji będę mógł coś więcej powiedzieć po większym wysiłku. W poniedziałek będziemy mieli przecież do przejechania ponad 200 kilometrów. Miejmy nadzieję, że pogoda nam dopisze. Wasza grupa miała o tyle szczęście, że do prologu wystartowaliście w momencie, gdy już nie padało. - Kiedy ruszaliśmy droga była jeszcze całkiem mokra. Drużyny startujące później miały już suchą szosę i stąd lepsze czasy. Kiedy jest sucho to w zakręty można wchodzić nawet 10 km/h szybciej. Zespoły, takie jak mój, które pojechały ostrożnie i przy gorszej pogodzie, mogą stracić nawet pół minuty do zwycięzcy (Ceramica Flaminia straciła do Lampre 24 sekundy - przyp. red.). Ja chcę w tym wyścigu potrenować i sprawdzić, co z moim zdrowiem, szczególnie że traktuję Tour de Pologne, jako etap przygotowań do mistrzostw świata w Stuttgarcie. Rozmawiał Paweł Pieprzyca, Warszawa