Drużynę trenera Pawła Janasa opuścili już m.in. Maciej Małkowski, Mateusz Cetnarski i Marcin Drzymont. Zamiast nich, w Bełchatowie grali będą Kamil Kosowski, Miroslaw Bożok oraz Maciej Szmatiuk. Ostatnia dwójka to byli piłkarze Arki, która z Ekstraklasy spadła. "Kosa" z kolei, co nie jest żadną tajemnicą, ma spore zaległości treningowe. Czy będą w stanie godnie zastąpić tych, którzy stanowili o sile drużyny? - Zawsze, gdy odchodzą zawodnicy z pierwszego składu, jest to dla drużyny odczuwalne. To naturalna kolej rzeczy, że jedni żegnają się z klubem, drudzy do niego trafiają. Najważniejsze jest jednak, aby te ubytki godnie zastąpić, aby drużyna nie straciła na jakości - mówi serwisowi INTERIA.PL Marcin Żewłakow. - Czy rzeczywiście nie straci? - pytamy. - To pytanie do trenera. Ja zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby gra w ataku wyglądała, jak należy. Nadal będę starał się wykonywać swoje obowiązki jak najlepiej... Tylko, że w piłce nie da się przewidzieć, który wariant będzie lepszy, czy w ogóle wypali. To nie matematyka, gdzie dwa plus dwa daje cztery. Każdy sezon ma swój urok, swoją specyfikę i wszystkiego przewidzieć się nie da. Bez wspomnianej trójki możemy obniżyć loty, ale wskoczyć też na wyższy poziom. Oby to drugie - uważa Żewłakow. Wszyscy najwięcej spodziewają się po Kosowskim, który wraca do polskiej ligi. Tak, jak rok temu wracał Żewłakow. I to z tego samego klubu - cypryjskiego APOEL-u Nikozja. Pytanie tylko, czy Kosowski nie przyjeżdża tu na ciepłą emeryturkę? - Wszystko w jego nogach, aby pokazał, że tak nie jest. To zawodnik z wielkim bagażem doświadczeń, wielokrotny reprezentant Polski. Grał w kilku czołowych ligach - niemieckiej, włoskiej czy angielskiej. CV ma naprawdę niezłe. Jak go znam, to w polskiej lidze sobie na pewno poradzi i będziemy mieli z niego jeszcze sporo pożytku - twierdzi Żewłakow.