Tuż przed świętami Bożego Narodzenia internetową sieć obiegły zdjęcia z jednego z meczów w Tanzanii. Piłkarzy, trenerów i kibiców zaatakował potężny rój pszczół. Zawodnicy wiedzieli, co robić. Nie uciekali przed kąsającymi owadami, a... kładli się na murawie i odganiali atakujące pszczoły. Po tym kilkudziesięciosekundowym ataku spotkanie było kontynuowane. Podobna "przygoda", właśnie w Tanzanii, spotkała Kupczaka, który od 2017 roku regularnie odwiedza Czarny Ląd. Na początku była Uganda i Kenia, a od dwóch lat jest to Tanzania. Na Facebooku konto Marcina "Hanys on tour" śledzi 4,5 tys. osób. Lecąc na Czarny Kontynent zabiera tony sprzętu, na który zrzucają się chętne do pomocy kluby. Swego czasu leciał z kilkoma potężnymi torbami, 125 kg, gdzie były koszulki takich klubów, jak m.in. Pogoni Szczecin, Piasta Gliwice, ZAKS-y Kędzierzyn-Koźle czy Podbeskidzia Bielsko-Biała. Potem organizował "polską ligę" w Kenii, gdzie dzieci biegały w koszulkach naszych klubów. Kolejne wyjazdy to już Tanzania, gdzie zatrzymywał się u polskich księży misjonarzy w malutkiej miejscowości Sunya w buszu, ok. 150 km od stolicy kraju Dodomy. Marcinowi, przy pomocy księży i miejscowych, udało się tam wybudować trzy boiska. W listopadzie leciał z kolejnymi pomysłami i pomocą. Nie wszystko potoczyło się jednak tak, jakby chciał... - W któryś dzień spokojnie idę sobie do swojego pokoju, aż nagle rój pszczół wokół mnie. Nawet nie zdołałem otworzyć drzwi. Zaczęły mnie kąsać wszędzie, w głowę, w tułów, w nogi. Biegiem rzuciłem się do kuchni. Jak się okazało był to błąd. Trzeba się było położyć, a nie uciekać - opowiada. Kilkanaście ukąszeń dzikich pszczół dało o sobie znać. Wdało się zakażenie w stopę. Miejscowy lekarz zaordynował końską dawkę antybiotyku, ale niewiele to dało. - Chciałem wracać do domu, było to przed świętami, ale powiedziano mi, że w takim stanie mogę nie przeżyć podróży. W tej sytuacji trafiłem do szpitala w Dar es Salam. Jak mówili lekarze, gdyby nie to, to być może straciłbym stopę - opowiada. Święta spędził w szpitalu. Bilet lotniczy trzeba było przebukować, do tego doszła opłata za prywatny pobyt w szpitalu. Olbrzymia, kilkutysięczna. Pomogła szybka zrzutka w Internecie. - Mogę tylko podziękować za tę pomoc! Teraz moje życie to kolejne prywatne wizyty, jak w Tanzanii, u lekarzy. Do tego zmiana opatrunku i leczenie. Dopiero co teraz mogłem przejść o kulach kilometr. Jak się cieszyłem z tego powodu! Teraz mam zamiar się wyleczyć, a potem zobaczymy. Pewnie po raz kolejny polecę do Afryki - mówi z uśmiechem. Michał Zichlarz