INTERIA.PL: Czuje się pan już polonistą, dogaduje się zresztą drużyny? Marcin Baszczyński: - Z dogadaniem się nie ma problemu, bo nie ma tutaj tylu obcokrajowców, co w Grecji, więc komunikacja jest ułatwiona. A czy czuję się polonistą? Jestem w tej drużynie, podpisałem tu kontrakt i muszę się nim czuć by jak najlepiej wypełniać swoją rolę na boisku. Nie da się ukryć, że w Polsce jest pan jednak kojarzony z Wisłą Kraków. Zmienił Pan wszystko - kraj, klub, miasto, środowisko. Ciężko się zaaklimatyzować w Warszawie? - Czy ja wiem? Jesteśmy na razie poza domem, na obozach. Wcześniej mieszkałem w jeszcze większym mieście, które miało jeszcze większe problemy (w Atenach - red.). Także myślę, że z Warszawą też sobie dam radę. Na razie myślę tylko o jak najlepszym przygotowaniu się i zbudowaniu formy. Wrócił pan do Polski po dość krótkim pobycie w Grecji, ale w ostatnich miesiącach ten kraj opuszczają też nasi rodacy, którzy spędzili tam kilka lub kilkanaście lat. Winny jest oczywiście kryzys ekonomiczny. Czy jego oznaki było już widać w ostatnim roku? - Tak, już wtedy źle się działo. Wszyscy zaczęli narzekać, spotykałem się z Polakami, oni mówili, że to nie to co kiedyś. Ludzie mówili, że to w końcu musiało walnąć na większą skalę, zresztą w piłce nożnej też jest ogromny bałagan i to było widać w ostatniej rundzie. Błyskawicznie się pan porozumiał z Polonią, a to chyba znaczy, że prezesowi Wojciechowskiemu bardzo zależało na doświadczonym obrońcy, który wie jak smakuje mistrzostwo Polski? - Na pewno miało tu znaczenie zdanie trenera Zielińskiego, których chciał mieć takiego zawodnika. To trener mnie pierwszy zaczepił po meczu Polonii w Krakowie. Faktycznie, sprawy potoczyły się dość szybko. Mam nadzieję, że to co zaprezentuję pomoże drużynie i odda tę wizję, którą wymyślił sobie trener. A wracając z Grecji myślał pan w ogóle o grze w Polonii? Media raczej donosiły, że wróci Pan do Wisły i pomoże jej w awansie do Ligi Mistrzów. Był pan nawet na stadionie przy Reymonta. - Też tak myślałem, rozmowy z Wisłą były prowadzone jeszcze w Grecji. Nie zakończyły się jednak powodzeniem i w zasadzie to w Polsce miałem być jeszcze przez trzy, cztery dni. Planowałem wrócić do Grecji i tam podpisać nowy kontrakt.. O miejsce w składzie nie będzie panu łatwo, bo w Polonii środkowych obrońców jest akurat dostatek. A prawa obrona chyba już nie wchodzi w grę. - No dużo tych środkowych, a bocznych chyba jeszcze więcej. Ale jeżeli chce się mieć zespół mistrzowski, to obowiązuje stara zasada, że buduje się go od tyłu. U nas te tyły są naprawdę mocne, grają tu byli i obecni reprezentanci Polski. Rywalizacja jest duża i trener musi to poukładać. Na środku pan i Maciej Sadlok czy może pan i Tomasz Jodłowiec? - (śmiech). Oj, Kokoszka - Jodłowiec, Baszczyński - Sadlok, Sadlok - Jodłowiec... Wariantów jest wiele, teraz jeszcze nie wiadomo, który się spełni. To może jednak prawa obrona jak kiedyś? - Do tej pory nie zdarzyło się, by trener postawił mnie na prawym boku, także raczej nie. W tyłach wyglądacie bardzo dobrze, ale przód mocno ucierpiał po odejściu Mierzejewskiego i Sobiecha oraz zesłaniu Smolarka do Młodej Ekstraklasy. A to było nie do pomyślenia wiosną. - Nie było mnie wówczas w Warszawie, ale wiem, jaką siłę stanowią Smolarek, Mierzejewski i Sobiech. Zaczął jednak strzelać Sikorski, strzelają młodzi chłopcy, także już jest dobrze, a jeszcze ma do nas dołączyć klasowy napastnik. Póki co to musimy grać jak najlepiej w zestawieniu, które posiadamy. Nie chcecie chyba walczyć tylko o podium, ale o mistrzostwo, bo tego prezes Wojciechowski wymaga od swojej drużyny i tak skonstruował system premiowania. - Myślę, że tak. Te drugie, trzecie miejsca to zawsze jest jednak porażka. Trzeba myśleć o mistrzostwie i takim optymizmem zaraża nas prezes. Zobaczymy, jak to wyjdzie w praniu. Rozmawiał Andrzej Grupa