Zieliński nie próbował kreować rzeczywistości i mówić o pechu swojej drużyny. Trener Lecha, analizując choćby ostatnie ligowe starcie City z Blackpool, wiedział że musi się liczyć z agresywną grą rywali już na połowie swojej drużyny. - Zakładaliśmy taki styl gry Manchesteru, ale nie to, że my sami popełnimy tak proste błędy - mówił szkoleniowiec mistrza Polski. - Okazuje się, że to co czasem wystarczy w polskiej lidze, nie jest wystarczające w pucharach. Dziś zobaczyliśmy, jak pewne rzeczy robią inni - dodał Zieliński. Piłkarze Lecha mogli się przede wszystkim przekonać, jak gole strzela Emmanuel Adebayor. Były reprezentant Togo pokonał Jasmina Buricia trzy razy - dwukrotnie w pierwszej połowie i raz po przerwie. W pierwszym przypadku zwodem oszukał Bartosza Bosackiego, przy drugim golu w ogóle nie był pilnowany, a dokumentując hat-trick ubiegł Ivana Djurdjevicia, który chwilę wcześniej zastąpił kontuzjowanego Manuela Arboledę. Właśnie o tych błędach wspominał trener Zieliński. Adebayor w tym sezonie był głównie rezerwowym, na dodatek nie zdobył ani jednego gola w oficjalnym meczu City. Menedżer Mancini dał mu szansę gry, obok Carlosa Teveza, już w niedzielnym starciu z Blackpool, ale dopiero przeciwko Lechowi Togijczyk wystąpił jako jedyny wysunięty napastnik. Dzięki trzem bramkom być może wywalczy sobie także miejsce w meczu z Arsenalem, który już w niedzielę odbędzie się na City of Manchester Stadium. - Jest taka możliwość, bo Manu pokazał świetną dyspozycję. To bardzo ważne tak dla niego, jak i dla nas. Napastnik musi strzelać bramki, on strzelił trzy, więc jestem bardzo zadowolony - powiedział Mancini, który przekonywał, że Adebayor i Tevez mogą grać obok siebie. - Widziałem Lecha w czterech czy pięciu spotkaniach, to dobry zespół. Zagraliśmy świetnie w pierwszej połowie, trochę gorzej rozpoczęliśmy drugą. Spodziewałem się problemów, ale trzeci gol rozstrzygnął sprawę - dodał Mancini. - Graliśmy z dobrym zespołem, który chciał coś zrobić. Nasza gra pressingiem utrudniała im jednak zadanie - stwierdził Shaun Wright-Phillips. Poznańscy piłkarze sami widzieli, że byli gorszym zespołem od wicelidera Premier League. Zresztą skrzydłowy Lecha Sławomir Peszko już przed spotkaniem zapowiadał, że to jedyny mecz w którym jakiekolwiek deklaracje nie mają sensu. Tak wielka jest bowiem przepaść sportowa i organizacyjna między klubami. Po meczu Peszko zauważył, że wreszcie Lech w drugiej połowie spisał się lepiej niż w pierwszej. - Przynajmniej żadnego załamania nie było - stwierdził. A gdyby w 70. minucie Joel Tshibamba z bliska posłał piłkę do siatki, mogło być jeszcze lepiej. - W polskiej lidze to my przeważnie prowadzimy grę i staramy się ją zabrać na połowie rywala. Dziś nie byliśmy w stanie - mówił Peszko, który uważa też, że takie spotkania są dla piłkarzy Lecha dobrą nauką. O rywalizacji z angielskim rywalem marzył obrońca Lecha Marcin Kikut, który był na pewno wyróżniającym zawodnikiem "Kolejorza". - City sprowadziło na ziemię, to bardzo mocna drużyna. Najważniejsze jest to, że wciąż mamy szansę na awans - powiedział Kikut. Lech może nawet za dwa tygodnie przegrać Manchesterem w Poznaniu, ale jeżeli później pokona przy Bułgarskiej Juventus i na koniec wygra w Salzburgu, to z drugiej pozycji awansuje do wiosennych zmagań w Lidze Europejskiej.