Dodając do tego fakt, iż Małysz przed tygodniem wygrał w Oberstdorfie, nie ulega wątpliwości, że nasz zawodnik jest w formie. "Już w Zakopanem zaczynałem nabierać takiego, jak ja to mówię, "cugu". Szkoda, że druga seria w sobotę i niedzielny konkurs się nie odbyły. Później przez dwa dni trenowaliśmy na Wielkiej Krokwi i skakałem tam naprawdę super. Wiedziałem, że kiedy pojadę na kolejne zawody, to w końcu będę walczył o podium. Wcześniej zawsze trochę czegoś mi brakowało. W Oberstdorfie pierwszego dnia było świetnie, w drugim przegrałem miejsce na podium o dwie dziesiąte punktu. Trochę z własnej winy, popełniłem błąd. Tutaj już w piątek fajnie skakałem, przecież w kwalifikajcach poleciałem daleko. W sobotę trochę stresowałem się przed drugim skokiem. Mało kto lubi być liderem i bronić swojej pozycji. A jeszcze wiedziałem, że muszę skoczyć daleko, ponieważ słyszałem jak inni osiągali po 141, 142, metry. Pamiętałem na szczęście, że ja dzień wcześniej skoczyłem 141 m i udało mi się nastawić optymistycznie" - stwierdził skoczek z Wisły, cytowany przez "Dziennik". W niedzielę także nie było silnych na Małysza. Ponownie był najlepszy w obu seriach i zanotował 32. zwycięstwo w Pucharze Świata wyrównując osiągnięcie Jannego Ahonena. Polak nie liczy swoich wygranych, ale robią to za niego inni. "Trener Hannu Lepistoe lubi prowadzić różne statystyki. Porównuje szybkości, odległości, liczy te wygrane. Nawet w Oberstdorfie mi to pokazywał. Matti Nykaenen ma 46, Weissflog 33, Ahonen 32, a ja miałem wtedy 29. - Tych dwóch to fajnie byłoby dojść - stwierdziłem. A on na to: -Spokojnie, Nykaenen jest w zasięgu. Niedługo..." - powiedział Małysz.