Czterokrotny mistrz świata w skokach narciarskich najdramatyczniejsze chwile przeżył w Niemczech. - Na autostradzie, gdzie nie było ograniczeń prędkości, chciałem sprawdzić, jak szybko pojedzie moje auto. Rozpędziłem się do 250 kilometrów na godzinę. Ale przyznam, że myśli chodziły mi po głowie okropne. Co by było, gdyby strzeliła opona albo ktoś chciał zmienić pas i wyjechał mi pod koła? Mogłem przecież zginąć - wspomina Małysz. Przyznaje, że zaliczył już dwie kolizje. Dostał też mandat. - Na szczęście dawno nie płaciłem. Ale to nie dlatego, że policjanci są łaskawi w stosunku do mnie, tylko dlatego, że nie zostałem zatrzymany do kontroli. Staram się jeździć przepisowo. Nie jestem święty, ale staram się tak, jak większość kierowców. A najdroższy mandat zapłaciłem za... jazdę bez włączonych świateł - śmieje się Adam Małysz.