Wicemistrz olimpijski jeszcze trzy tygodnie przed wyjazdem do stolicy Niemiec nie był pewny, czy wystartuje w najważniejszej imprezie sezonu. Ból palca wskazującego rzucającej ręki był na tyle dokuczliwy, że uniemożliwiał mu treningi techniczne. Decyzję podjął wbrew trenerowi Witoldowi Suskiemu, ale za namową fizjoterapeuty, niegdyś znakomitego dyskobola Andrzeja Krawczyka i menedżera Czesława Zapały. "To oni mnie do tego przekonali, by tu przyjechać. Dolegliwości bólowe ustąpiły, ale brakowało mi oddanych na trenigach rzutów, dlatego sam byłem w szoku, gdy na tablicy świetlnej pojawiło się 68,77. Byłem przekonany o tym, że to było góra 66 metrów" - powiedział. Podopieczny Witolda Suskiego podczas środowego konkursu dwukrotnie poprawiał własny rekord Polski. Najpierw w pierwszej próbie o dwa centymetry - 68,77, a potem w piątej 69,15. "Po pierwszym rzucie wierzyłem w to, że zostanę mistrzem świata, jednak standardowo - znowu drugi. Za rok w mistrzostwach Europy pewnie także będę drugi" - prorokował. Gdy w ostatniej próbie wyprzedził go Niemiec Robert Harting (69,43), 26-letni Małachowski nadal wierzył, że może sięgnąć po złoto. "Przecież nie przyjechałem do Berlina przegrywać" - odparł. Duże znaczenie, zwłaszcza psychologiczne, miał dla niego fakt, że rzucał jako drugi w konkursie. Przed swoimi największymi rywalami - Hartingiem, mistrzem olimpijskim i obrońcą tytułu Estończykiem Gerdem Kanterem oraz mistrzem olimpijskim z Aten Litwinem Virgilijusem Alekną. "Zawsze lubię rzucać na początku, przed głównymi rywalami. We wtorek wieczorem zadzwonił do mnie Krawczyk i poinformował, że rzucam jako drugi w finale. Spytałem się kto jest pierwszy. Gdy dowiedziałem się, że Rosjanin Bogdan Piszczalnikow, odparłem: to wygrywam ten konkurs" - opowiadał. Podobnie jak Tomasz Majewski (AZS AWF Warszawa) w konkursie pchnięcia kulą w sobotę, tak i Piotr Małachowski przegrał mistrzostwo świata w ostatniej próbie. "Nie mam żalu. Nie mogłem już więcej z siebie dać. Mimo wszystko wierzyłem, że jeszcze coś dorzucę w szóstej kolejce, ale usztywniłem się. Spodziewałem się takiego poziomu, ale nie przypuszczałem, że to ja odegram w tym główną rolę. Fizycznie cały czas byłem przygotowany, ale technicznie byłem pogubiony" - ocenił. "Jak miałem już przegrać, to wolałem z Hartingiem niż z Kanterem. Estończyk za szybko rozdał medale. Zresztą już na rozgrzewce wyglądał bardzo źle. Nawet Krawczyk i trener śmiali się, gdy przyniesiono mu lód, że czaszka mu dymi" - podkreślił Małachowski. Pochodzący z Bieżunia koło Żuromina lekkoatleta przyznał, że ze srebrnego medalu olimpijskiego, który zdobył dokładnie rok temu, 19 sierpnia, w Pekinie znacznie bardziej się cieszył. "W stolicy Chin byłem po prostu zszokowany, a tutaj jako wicemistrz olimpijski nie wypadało mi bym wypadł gorzej" - powiedział. Czytaj także: MAŁACHOWSKI: MAM PRAWO BYĆ NIEZADOWOLONY MAŁACHOWSKI WICEMISTRZEM ŚWIATA!, POBIŁ REKORD POLSKI!