Jak oceniasz ten start? Maja Włoszczowska: - Gdy Kornel Osicki przebił gumę na drugiej zmianie, tak naprawdę skończyła się nasza walka. Ciężko jechać na totalnego maksa, gdy nie walczy się o wysokie miejsce. Jeśli jest taka szansa, to pojawia się zupełnie inna motywacja i nadzieja na dobry wynik niesie zawodnika. A wtedy jest łatwiej. Dziś było ciężko. Będę mogła powiedzieć, że jestem zadowolona, jeśli okaże się, że nie straciłam do najlepszej zawodniczki więcej niż pół minuty (Włoszczowska straciła do Kanadyjka Catharine Pendrel 21 sekund, a 14 do Francuzki Julie Bresset). Trudno się jeździ w upale? - To wcale nie był upał, nie było tak źle. Bywało gorzej, choćby niedawno w Val di Sole. Tam to dopiero było gorąco. Dziś w czasie jazdy tego nie czułam. Co prawda suszyło mnie bardzo i żałowałam, że nie wzięłam butelki z piciem, ale gorąco nie było. Jak ci się jeździ z mężczyznami? W wyścigu sztafet jest jedyna taka okazja. - Z mężczyznami kobiety nie mają szans. Najlepsze zawodniczki są słabsze od juniorów i ciężko mi było siąść na koło komukolwiek. Nie ma co, jesteśmy słabszą płcią. Na dodatek, na ostatniej zmianie jechali całkiem nieźli zawodnicy. Próbowałam przynajmniej przez chwilę pojechać za nimi, ale przeważnie to się szybko kończyło i pozostała mi walka z samą sobą. Trasę znasz coraz lepiej... - Konfigurację, zakręty znam na pamięć, ale tak naprawdę trasa wciąż się zmienia. Jeździ po niej bardzo wielu zawodników. Pojawiają się coraz to nowe ścieżki, wychodzą nowe korzenie. Dziś mnie zaskoczył jeden taki korzeń, na dodatek śliski. Zaboksowało mi koło i musiałam zwolnić. Trasę poznajemy każdego dnia. Rozmawiał Artur Filipiuk