Gortat trafił do NBA w 2007 roku. Po przejściu w debiutanckim sezonie solidnej szkoły pod okiem sztabu szkoleniowego, w obecnym regularnie pojawia się na parkiecie, wspierając w walce podkoszowej wielką gwiazdę Orlando i całej NBA - Dwighta Howarda. INTERIA.PL: Floryda uchodzi za stan dla emerytów. Jak żyje się w takim miejscu 25-latkowi? Marcin Gortat, Orlando Magic: - Żyje mi się tutaj bardzo dobrze, wręcz wspaniale. Mam bardzo ładny dom i szybkie auto. Gram w zespole, który jest w piątce najlepszych w NBA. Przez 9 z 12 miesięcy jest tu bardzo ciepło. Warunki do gry w koszykówkę są naprawdę bardzo dobre. Szczerze powiem, że gdybym tu pograł kilkanaście lat, to chciałbym się na Florydzie osiedlić na stałe. Posłuchaj wywiadu z Gortatem: Czego najbardziej brakuje panu w Orlando? Rodzinnego domu, a może przyjaciół? - Przede wszystkim brakuje mi polskiego jedzenia, gotowanego przez moją mamę: obiadów, posiłków, na których się wychowałem. Mamy w Orlando polską restaurację, ale nie oferuje ona tego, co mogła przygotować w kuchni moja mama . To chyba największy minus życia w Orlando. Brakuje mi oczywiście także przyjaciół, znajomych i najbliższej rodziny, z którą mógłbym dzielić się doświadczeniami i przeżyciami. Ale żyjemy w XXI wieku: mamy telefony komórkowe czy komunikatory internetowe, przez które możemy się komunikować. Pomocną dłoń w procesie aklimatyzacji w Magic wyciągnął do pana Dwight Howard. Jak do tego doszło? Wielkie gwiazdy raczej nieczęsto wspierają debiutantów? - Z Dwightem znamy się już od pięciu lat, od momentu, jak został wybrany w drafcie. Musiał grać przez dwa sezony w lidze letniej, a ja byłem zawodnikiem wybranym w drafcie zaraz po nim, rok później. Zaprzyjaźniliśmy się. W wakacje regularnie spotykaliśmy się na sali i mieliśmy okazję często grać przeciwko sobie. Od kiedy dostałem się do NBA na stałe, postanowił się mną zaopiekować. Na pewno będę mu za to wdzięczny do końca mojej gry w NBA. W zeszłym roku, zgodnie z rolą debiutanta w NBA, był pan na usługach starszych stażem kolegów. Jaką najdziwniejszą rzecz musiał pan zrobić? - Ciężko powiedzieć, bo było ich mnóstwo. Począwszy od przynoszenia pączków, soków, gazet, przenoszenia toreb z konsolami do gry czy zdobywania numerów od dziewczyn na meczach, po śpiewanie piosenek urodzinowych i przynoszenie prezentów. To było normalnością w trakcie sezonu. Musiałem przez to przejść, ale miałem z tego sporo przyjemności. Zespół przyjął mnie bardzo dobrze i zaakceptował mnie jako jednego z zawodników. W obecnych rozgrywkach zmieniła się pana rola w Orlando Magic. Odczuł pan to w szatni? Czy może w ogóle nie było żadnych problemów z aklimatyzacją? - Od początku nie miałem żadnych problemów z aklimatyzacją. Z biegiem czasu moja rola się zmieniła. Zacząłem więcej grać i robiłem postępy. Atmosfera w zespole była lepsza, wzrósł pewien respekt w stosunku do mojej osoby. Wiadomo, że ciężkim treningiem, walką na parkiecie, energią, jaką wkładałem w każde spotkanie i treningi, zyskałem szacunek kolegów. Dzięki temu mogę im pomagać w wygrywaniu meczów. Sezon w NBA to 82 mecze w sezonie regularnym, a dla najlepszych ekip także kilkanaście spotkań w play-off. Jak wytrzymuje pan takie tempo? - Szczerze powiem, że bardzo ciężko jest wytrzymać taki maraton. Nie spodziewałem się, że będzie aż tak ciężko. Monotonność wykonywanych ćwiczeń i meczowej rutyny jest bardzo uporczywa. Trzeba być w bardzo dobrej formie przed sezonem, żeby móc zagrać tyle spotkań na tak wysokich obrotach. Także w trakcie sezonu trzeba odwiedzać regularnie siłownię, basen i spa, żeby regenerować siły. Staram się pozostać w formie, dlatego jakakolwiek zabawa na boku nie jest możliwa. Dobra dieta i mnóstwo godzin snu w ciągu dnia sprawiają, że ciało jest zregenerowane i gotowe na kolejne mecze i treningi. Są takie dni, że chciałby pan odpocząć od koszykówki i ciągłych podróży z jednego końca USA na drugi? - Myślę, że tak. Im bliżej końca sezonu, tym takie myśli są coraz częstsze. 82 mecze rozgrywane w sezonie zasadniczym to naprawdę ciężki kawał roboty. Dlatego każdy zawodnik marzy tylko o odpoczynku po sezonie, ale wiadomo, że jak się kończy sezon regularny, to myśli się tylko o zdobyciu mistrzostwa. Chcielibyśmy teraz "przeskoczyć" kilka spotkań, ale trzeba walczyć do końca, żeby zapewnić sobie jak najlepsze miejsce w play-off, które potem zaprocentuje. Jak wygląda taki pański przeciętny dzień? - Dzień treningowy, w którym mam tylko trening, wygląda dość monotonnie. Wstaję o 7.30, pół godziny później jestem już praktycznie na sali. Najpierw siłowania, potem trening indywidualny dla zawodników podkoszowych i trening z drużyną. Kończę około 13.30. Przez resztę dnia mam wolne. Zazwyczaj po treningu odbywam krótką, 2-3 godzinną drzemkę, żeby zregenerować siły. Wieczorem mam wolny czas, który spędzam przed komputerem albo oglądając różne filmy. Czasem pojawiam się także na strzelnicy lub spotykam z przyjaciółmi. Natomiast w dniu meczowym rano mamy rozruch, potem jest analizowanie zagrywek drużyny przeciwnej, krótka drzemka, dobry posiłek, przyjazd na mecz i rozgrzewka. Po meczu znowu posiłek i idę jak najwcześniej spać, żeby nabrać sił na kolejny dzień i kolejny trening. Czy zawodnik grający w NBA ma w ogóle czas na życie prywatne? - Są pojedyncze dni, które można poświęcić dla kogoś innego lub pozostawić dla siebie. Tak jak mówiłem, spędzam ten czas na regeneracji i relaksie, staram się uciec od przeciętnego dnia, w którym liczy się tylko koszykówka. Staram się skoncentrować na sprawach pozasportowych: na rodzinie, na moich inwestycjach i planach na przyszłość. Staram się też nauczyć kolejnego języka. Spotykam się z przyjaciółmi, czasem jadę na strzelnicę lub do kina. To zależy od dnia. W jednym z wywiadów wspomniał pan, że nie ma nawet czasu na to, by mieć dziewczynę. A jak jest z zainteresowaniem płci przeciwnej? Odkąd stał się pan rozpoznawalny, nagle dziewczyny odwracają się za panem na ulicy, a kelnerki rozdają numery telefonów na serwetkach? - Odkąd jestem rozpoznawalny, faktycznie sytuacja się zmieniła, ale mój trener z RheinEnergie Kolonia, Sasa Obradović, powiedział mi kiedyś, że przez 10-15 lat muszę się skoncentrować na koszykówce, żebym miał zabezpieczone życie do samego końca, dlatego dla mnie najważniejsza jest w tym momencie gra w kosza. Staram się tak właśnie postępować. Nie ma takiej możliwości, żeby jakaś osoba - czy to z rodziny, z grona przyjaciół, czy też dziewczyna lub koleżanka - mogła sprowadzić mnie z tej drogi. Nie ma szans, żebym przyszedł na trening nieprzygotowany. Za ciężko na to pracuję, żeby obrócić wszystko w pył. Numerów na serwetkach nie dostaję. Są oczywiście rozmowy z dziewczynami, ale na tym się kończy. Podobno pańską olbrzymią słabością jest motoryzacja. Czym pan aktualnie jeździ? Jakie jest pańskie auto marzeń? - Rzeczywiście, motoryzacja jest moją pasją. Obecnie jeżdżę BMW M5, które w tym roku skończyło roczek. Marzyłem, żeby kupić to auto, ale mam już plany na nowe. Miejmy nadzieję, że w przyszłości je spełnię. Jak mi się to uda, to wyskoczę z czymś naprawdę potężnym i bardzo ładnym, dlatego nie chcę jeszcze zdradzać marki i modelu. W przyszłości wszyscy się dowiedzą. Ze względu na regularne występy jest o panu coraz głośniej w sportowych mediach. Czy to przekłada się na zainteresowanie sponsorów? Dostaje pan propozycje reklamowe albo filmowe? - Myślę, że nie jestem jeszcze aż tak popularny, żeby być osobą, która może reprezentować wiele firm, ale są sponsorzy i mniejsze korporacje, które są zainteresowane moją osobą. Trzeba by porozmawiać z osobami, które prowadzą moje biznesy. Oni takie informacje mogą podać. Ja podkreślam, że teraz koncentruję się wyłącznie na koszykówce. Z końcem sezonu wygasa pana kontrakt z Orlando. Czy ktoś z klubu rozmawiał już z panem na temat nowej umowy? - Pozostały mi dwa miesiące kontraktu w Orlando. Najważniejsze jest dla mnie to, by wypełnić go do końca jak najlepiej. Zależy mi na tym, by osiągnąć z Magic jak najlepszy wynik. Co będzie w przyszłym sezonie? Pozostawiam to w rękach mojego agenta. Jedno jest pewne: w trakcie sezonu zrobiłem tutaj dobre wrażenie i nie powinno być problemów z tym, żebym znalazł zatrudnienie w jakimś zespole. Rozmów z innymi klubami osobiście jeszcze nie przeprowadziłem, ponieważ żaden z nich nie zrobi poważniejszych ruchów do czasu rozegrania ostatniego meczu sezonu. Według prasowych doniesień nie powinien pan po sezonie narzekać na brak ofert z innych klubów. Wolałby pan zostać w Orlando, czy może spróbować swoich sił w innym klubie? - Zostanę w Orlando, jeśli będę grał, grał i jeszcze raz grał. Chcę grać w większym wymiarze czasowym i pełnić rolę, która będzie mnie satysfakcjonowała do samego końca. Obecnie jestem zawodnikiem, który ma tylko grać w obronie, zbierać piłki i blokować rzuty przeciwników. Gra w zespole, w którym będę mógł rywalizować nie tylko w obronie, ale i w ataku, będzie dla mnie lepszym rozwiązaniem i na pewno wybiorę drużynę, która da mi to w stu procentach. Był już pan pierwszym Polakiem w pierwszej piątce, pierwszym Polakiem w play-off NBA ...itd. Jakie kolejne cele stawia pan sobie w NBA? Pierwszy Polak z mistrzowskim pierścieniem? - To byłby chyba największy cel, który bym gonił przez następnych kilkanaście lat. Na ten moment chcę po prostu grać i wieszać sobie coraz wyżej poprzeczkę. Notować coraz więcej punktów, zbiórek i bloków. Jeżeli rozegram 10 sezonów w NBA, to będę mógł powiedzieć, że coś w życiu osiągnąłem. Nie ma wielu zawodników, którzy mogą doczekać takiego osiągnięcia, dlatego staram się być przygotowany do każdego meczu i treningu, a ocenę tego, czy jestem wart gry przez kolejne sezony, zostawiam menedżerom, komentatorom i krytykom. Wielkimi krokami zbliżają się mistrzostwa Europy koszykarzy. Jednym z grupowych rywali Polski będą Turcy. Miał pan już okazję rozmawiać o tym z klubowym kolegą, Turkiem Hedo Turkoglu? - Oczywiście, rozmawiałem z Hedo zaraz po losowaniu. Śmialiśmy się, że będziemy grać przeciwko sobie. Każdy z nas jest pewny zwycięstwa już przed meczem. Powiedziałem mu, żeby nie zapominał, że gramy na własnym parkiecie. Miejmy nadzieję, że polscy kibice pomogą nam w odniesieniu zwycięstwa. Mam nadzieję, że osiągniemy na tych mistrzostwach konkretny cel. Mam nadzieję, że zdobędziemy medal. Po raz kolejny zadeklarował pan walkę o medal. Co pan powie pesymistom, którzy na takie słowa pukają się w czoło? - Pewne osoby pukały się w czoło, kiedy mówiłem, że chcę grać w NBA, i że się do tej ligi dostanę, dlatego niech mówią, co chcą, niech pukają się w czoło i przewracają oczami. Mam to głęboko i zupełnie mnie to nie interesuje. Takie osoby nie decydują o naszej grze, o tym, czy będziemy przygotowani do spotkań i jak zagramy. Dlatego miło będzie na sam koniec spojrzeć takim osobom prosto w oczy i zaśmiać się im w twarz z tego, co opowiadali. Rozmawiał: Dariusz Jaroń