- Przede wszystkim musimy grać tak, aby nie trzeba było co chwilę spoglądać w tabelę, jaka jest przewaga nad strefą spadkową. Nie chcę, żebyśmy znów przez spory okres czasu skupiali się głównie na utrzymaniu. Mam dość takiej sytuacji. Teraz musimy powalczyć o coś więcej - twierdzi piłkarz. W dwóch pierwszych spotkaniach łodzianie zdobyli jednak zaledwie dwa punkty. Najpierw zremisowali na własnym boisku z Wisłą Kraków, tracąc gola w ostatniej minucie doliczonego czasu, a potem podzielili się punktami z Górnikiem. Jedyną dla Widzewa bramkę w Zabrzu zdobył właśnie z rzutu karnego Broź, sam poszkodowany. - Słyszałem, że żadna kamera nie ujęła w stu procentach, że byłem faulowany w "szesnastce". Ale zapewniam, że był kontakt przeciwnika z moją nogą, trochę mnie podciął. Zawsze wszyscy mówią, że jeśli jest kontakt, to sędzia ma prawo podyktować rzut karny. I podyktował - opowiada. Telewizyjne powtórki nie rozwiały w pełni wątpliwości, czy Broź rzeczywiście był faulowany. Temat ciekawy, bo piłkarz miał na swoim koncie jedno "żółtko". - Brałem pod uwagę obie możliwości. Że albo otrzymamy "jedenastkę", albo obejrzę drugą żółtą kartkę i wylecę z boiska. Zawsze jest ryzyko, choć uważam, że byłem faulowany i sędzia miał rację - twierdzi. Co ciekawe, pierwszą żółtą kartkę Broź otrzymał po tym, jak w 56. minucie... przewrócił się w polu karnym. - Zawodnik gospodarzy mnie popchnął - zapewnia. - Na tyle mocno, że straciłem równowagę i nie mogłem utrzymać się na nogach. Widział, że nie jest w stanie normalnie mnie dogonić i czysto wybić piłkę. Nawet, jeśli sędzia stwierdził, że to nie było zagranie na rzut karny, to żółta kartka z pewnością nie była potrzebna. Widzew od kartki się odwołał, ale decyzji wciąż nie ma.