Euforia po wspaniałym piątkowym zwycięstwie nad jedną z najlepszych drużyn na świecie. Fakt, że Serbowie są w trakcie odmładzania składu, ale do Katowic przyjechali ze swoimi asami atutowymi: Nikolą Grbiciem, Ivanem Miljkoviciem i Goranem Vujeviciem. Gwiazdami światowej siatkówki. - Serbowie mówią, że mają trzech doświadczonych zawodników, a reszta dopiero ogrywa się na arenie międzynarodowej. Przecież w naszym zespole sytuacja wygląda podobnie. Nie mamy przecież szóstki zawodników z bogatym bagażem występów w reprezentacji. Mariusz Wlazły, Michał Winiarski czy Wojciech Grzyb dopiero rozpoczęli przygodę z kadrą, a już grają w podstawowym składzie - tłumaczył trener Polaków, Raul Lozano. Niesieni dopingiem ponad 10 tysięcy widzów Polacy wygrali 3:1. O pierwszym secie lepiej, żeby biało-czerwoni jak najszybciej zapomnieli. Kolejne trzy partie, to już popis gry gospodarzy. Śmiało można stwierdzić, że były to najlepsze trzy sety w wykonaniu Polaków pod wodzą trenera Raula Lozano. Polacy grali wspaniale, praktycznie w każdym elemencie. Atak, blok, obrona - wszystko funkcjonowało jak należy. Serbowie nie potrafili znaleźć recepty na tak dobrze dysponowanych naszych siatkarzy. Grbić starał się jak mógł (ofiarnie bronił, bardzo dobrze rozgrywał), ale tego dnia nie było mocnych na Polaków. Na słowa uznania zasłużył cały polski zespół. Grą zespołu bardzo dobrze kierował Paweł Zagumny. Łaukasz Kadziewicz potwierdził, że miejsca w pierwszej szóstce bynajmniej nie ma na wyrost. Wojciech Grzyb pokazał Arkadiuszowi Gołasiowi, obserwującemu z trybun wydarzenia na parkiecie (kontuzja mięśni brzucha), że o powrót do składu będzie musiał się nieźle napocić. Piotr Gruszka nie zamierzał oddawać prowadzenia w klasyfikacji najlepiej atakujących siatkarzy Ligi Światowej. Krzysztof Ignaczak dwoił się i troił w obronie. No i Mariusz Wlazły. Ten 22-latek w ataku przyćmił Miljkovicia, a cztery bloki z rzędu w trzecim secie to był prawdziwy majstersztyk. 26 punktów na koncie i nic dziwnego, że kiedy spiker pytał kibiców, kto był najlepszym graczem spotkania, rozległo się głośne - "Mariusz Wlazły, Mariusz Wlazły". Jednak najważniejsze, że Polacy zachowali prowadzenie w tabeli grupy C i bezpieczną przewagę nad Grekami. Wystarczyło wygrać w sobotę po raz drugi z Serbami i awans do Final Four stałby się faktem. I dlatego... Żal straconej szansy. Siatkarze Lozano w sobotnim meczu wygrywali już 2:0, by jednak zejść z boiska w roli pokonanych. Zaczęło się od wysokiego prowadzenia naszego zespołu, ale już w inauguracyjnej partii Serbowie dali wyraźny sygnał, że pokonać ich będzie niezwykle trudno. W pierwszym secie byliśmy świadkami rzadkiego obrazka. Zazwyczaj opanowany Nikola Grbić po jednej - błędnej jego zdaniem - decyzji sędziego, szarpnął ze złości siatkę i ruszył w stronę arbitra. Protesty kapitana i niekwestionowanego lidera serbskiej reprezentacji nie przyniosły efektu (sędzia podtrzymał wcześniejszą decyzję), ale chwilę później Grbić postanowił wyładować swoją złość w inny sposób. Przy stanie 20:12 dla Polski stanął w polu zagrywki i posłał trzy asy serwisowe. Konsternacja w polskiej ekipie. Kolejne trzy punkty również na korzyść rywali i z 20:12 zrobiło się tylko 20:18. Wygraliśmy tego seta, ale zupełnie niepotrzebnie pozwoliliśmy odbudować morale Serbów. - Grbić uznał, że nie ma nic do stracenia i zaczął bardzo mocno serwować. Piłka leciała z prędkością 105-110 km/h. Natomiast u naszych zawodników brak był jakiejkolwiek reakcji. Później wkradła się nerwowość. To są właśnie te rzeczy, z którymi musimy nauczyć się sobie radzić i to w trakcie spotkania. Wszyscy zwróciliśmy uwagę na sytuację z pierwszego seta, ale to nie był jedyny moment, kiedy traciliśmy seriami punkty. Prowadziliśmy bodajże 16:9, a później 17:13. Mentalnie nie potrafiliśmy grać na tym samym poziomie. Natomiast zespołom z najwyższej półki pozwala to wrócić do gry i potrafią wykorzystać taką słabość. Wtedy karzą tych, którzy sobie na to pozwolili. Brak skupienia spowodował, że pozwoliliśmy wrócić przeciwnikowi do gry - tłumaczył później argentyński szkoleniowiec. I Serbowie wrócili do gry. Wprawdzie jeszcze w drugiej partii to my byliśmy górą, ale na Serbach nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Opanowani, pewni swoich umiejętności rozkręcali się z minuty na minutę. Grbić i Vujević dyrygowali młodszymi kolegami na boisku. Można było odnieść wrażenie, że trener temu zespołowi jest zupełnie niepotrzebny. Nikola znakomicie rozgrywał. Vujević idealnie przyjmował, a w ataku praktycznie był nie do zatrzymania. Kiedy sytuacja pozwalała zbijał mocno, innym razem obijał ręce naszych blokujących, plasy, kiwki... 32-letni siatkarz zademonstrował duży wachlarz rozwiązań w ataku. Polacy zupełnie nie mogli znaleźć sposobu na tego zawodnika. "Swoje" zrobił także Miljković. Na dodatek biało-czerwoni zaczęli coraz bardziej opadać z sił. Serbowie doprowadzili do wyrównania w setach, a w tie-breaku pokazali, który zespół tego dnia był lepszy. Doceniła to publiczność w katowickim Spodku nagradzając Serbów brawami. Burzę oklasków otrzymał także najlepszy zawodnik spotkania - Nikola Grbić. Czy należy bić na alarm po tej porażce? Nie. I prosi o to także trener Lozano. - Nie chciałbym, żeby ktokolwiek robił dramat z tej przegranej. Oba zespoły zagrały na zbliżonym poziomie. Tym razem Serbowie okazali się lepsi. Musimy z tej porażki wyciągnąć wnioski, a pierwszą rzeczą jakiej musimy się nauczyć, to wykorzystywanie wszystkich nadarzających się okazji, które pomogą przybliżyć się do końcowego sukcesu. Mam tu na myśli zwłaszcza niewykorzystane sytuacje w kontratakach - stwierdził Lozano. O poprawę nastroju postarali się rodacy selekcjonera biało-czerwonych wygrywając rewanżowy mecz z Grecją. Do osiągnięcia najlepszego wyniku w historii występów Polaków w Lidze Światowej jest tylko krok (jedno zwycięstwo nad Argentyną). Awans do Final Four byłby niewątpliwie bodźcem dla tych zawodników do jeszcze bardziej wytężonej pracy. Przecież Lozano praktycznie pracuje z kadrą dwa miesiące, a tu już taki sukces. Występ w Belgradzie przeciwko takim zespołom jak Serbia i Czarnogóra, Brazylia czy Włochy lub Kuba byłby znakomitym sprawdzianem przed niezwykle ważnymi eliminacjami do mistrzostw świata i tak naprawdę prawdziwym testem dla naszej reprezentacji. A w Rzeszowie (15-17.07) czeka naszych siatkarzy trudne zadanie. O dwa miejsca premiowane awansem będziemy walczyć z zawsze mocną Rosją, groźną reprezentacją Bułgarii i Estonią. W Argentynie nie będzie jednak łatwo o czym doskonale wie nasz "mały rycerz". - Nie ma znaczenia czy z Argentyną gramy towarzysko, czy o awans do finału Ligi Światowej. W obu przypadkach trudno się gra. Wolałbym uniknąć tych spotkań, a zamiast tego jeszcze raz zmierzyć się z Grecją. Przy tym systemie punktowania nie ma łatwych meczów, zwłaszcza że Argentyńczycy grają o wiele lepiej przed własną publicznością niż na wyjeździe. Kibice tworzą na trybunach podobną atmosferę jak fani w Polsce. Poza tym hale w Argentynie są typowo siatkarskie, gdzie kibice są bardzo blisko parkietu. W związku z tym atmosfera jest naprawdę gorąca - wyjaśnił szkoleniowiec. Wprawdzie nawet przy dwóch porażkach naszego zespołu w Rosario jeszcze nie wszystko będzie stracone, ale matematyczne obliczenia lepiej zostawić statystykom. Polacy są w komfortowej sytuacji. Wszystko w rękach i nogach, a może przede wszystkim w głowach naszych zawodników. Lepiej liczyć na siebie i swoje umiejętności, a nie spoglądać, co zrobią inni. Oby potwierdziły się słowa trenera Serbii i Czarnogóry Ljubomira Travicy: - Moim zdaniem jeśli wasz zespół będzie grał swoją siatkówkę, to nie powinniście mieć problemów z Argentyną. Jeżeli popatrzy się na oba zespoły i charakterystyki poszczególnych graczy to jesteście faworytem tego dwumeczu. Trener Lozano będzie grał przeciwko swoim rodakom, ale nie będzie miał żadnych sentymentów. Przed i po meczach może tak, ale w trakcie spotkania na pewno będzie dążył do zwycięstwa. Życzę z całego serca sukcesów tej drużynie i mam nadzieję, że spotkamy się w Belgradzie. Do zobaczenia w Belgradzie! Robert Kopeć, Rafał Dybiński