W 4. min Bent strzelił w kierunku Pepe Reiny i chyba przez głowę mu nie przeszło, że zdobędzie gola historycznego, który w kategorii: "kuriozum" kandydować może do bramki wszech czasów. Gracz Sunderlandu niezbyt czysto trafił w piłkę, ta leciała w bramkarza Liverpoolu, gdy na jej drodze wyrósł balon (lub raczej piłka plażowa). Potem było jak w snookerze, kule zderzyły się ze sobą, ta cięższa wpadła do siatki, a Reina nie bardzo wiedział, co się stało. Balon rzucił z trybun jeden z fanów nie przypuszczając zapewne, że to jego "zagranie" okaże się tego dnia rozstrzygające. Więcej bramek już nie było. Wszyscy, absolutnie wszyscy zgadzają się, że gol był "produktem" błędu arbitra Mike'a Jonesa, który powinien przerwać mecz, gdy balon wylądował na murawie. Nawet gdyby go jednak nie zauważył, nie miał prawa uznać bramki zdobytej w taki sposób. Federacja angielska stwierdziła jednak, że mecz nie zostanie powtórzony, a tylko sędzia został zesłany do pracy w drugiej lidze. Tak jakby tam można było uznawać takie gole. Nie wiem czy można znaleźć inną dyscyplinę sportu, w której elementarne zasady sprawiedliwości gwałcone byłyby równie często. A to co wydaje się proste i oczywiste okazywałoby się tak niejednoznaczne i skomplikowane. Nie tylko FIFA, ale także inne organizacje futbolowe i wiele piłkarskich autorytetów chce wmówić nam, że błąd arbitra to zdarzenie losowe, takie jak kępa źle skoszonej trawy, lub oberwanie chmury przed meczem. Parę lat temu Niemcy postanowili się wyłamać i powtórzyć spotkanie, w którym na wynik wpłynął ewidentny błąd arbitra, na co FIFA zagroziła im wykluczeniem. Nie wiem, czy tego samego obawiali się Anglicy, ale ich federacja stawiana jako wzór, powinna chociaż spróbować. Świat futbolu jest tak ogłupiały przez dyktat sędziowski, że nawet Reina przyznał, iż mecz z Sunderlandem nie powinien zostać powtórzony. To samo wynikało ze słów Rafy Beniteza, który powiedział: "to się zdarza". Wyczuwam w tym wszystkim trochę rezygnacji spowodowanej słabą grą drużyny. Liverpool przegrał trzeci raz z rzędu i jego strata do lidera z Manchesteru wzrosła do 7 pkt. Szanse na pierwsze od 20 lat mistrzowski tytuł są więc mgliste, ale ciekaw jestem jak mógłby czuć się Reina, gdy nagle karta się odwróciła i do tak oczekiwanego triumfu zabrakło "The Reds" jednego punktu. Nie wyobrażam sobie głupszej pointy dla sfinalizowania tego wszystkiego. Liverpoolowi zostaje tylko jedno: nadal grać tak źle. Dyskutuj na blogu Darka Wołowskiego Czytaj także: Balon zabrał Liverpoolowi punkty. Film