Kilkutygodniowa przepychanka o "Lewego" w końcu się więc rozstrzygnęła. Lech uzgodnił warunki umowy z Borussią już wcześniej - stanęło na kwocie ok. 4,5 miliona euro. Tyle że poznaniacy nie chcieli z tej kwoty zapłacić niecały milion euro Lewandowskiemu i jego menedżerowi Cezaremu Kucharskiemu, choć było to zapisane w kontrakcie. Tyle że w Lechu uważano, że skoro Lewandowski sam wybrał wcześniej nowy klub (Borussię), to taki przywilej nie powinien mu się należeć, bo osłabił zdolności negocjacyjne Lecha. A jednocześnie sprawił, że oferty klubów dających więcej od Niemców przestały być ważne. - Wszystkie strony się porozumiały, ale kto poszedł na ustępstwa, tego nie zdradzę. Ważne, że Robert w końcu wie, jak będzie wyglądała jego przyszłość - mówi dyrektor sportowy Lecha Marek Pogorzelczyk. Choć szefowie Lecha zapowiadali, że nie muszą sprzedawać swojego najlepszego napastnika, to i tak było wiadomo, że Lewandowski odejdzie. Bo teraz mogli za niego otrzymać kilka milionów euro, a za rok zawodnik mógłby wykupić swój kontrakt na mocy prawa Webstera za ok. 150 tys. euro. - Z jednej strony żałujemy, że Robert odszedł, bo tracimy kluczowego piłkarza i znakomitego napastnika. Z drugiej jednak cieszymy się, że naszym piłkarzem zainteresowała się tak uznana firma jak Borussia Dortmund. To pozytywny sygnał dla nas i dobra ocena naszego systemu skautingu. Przykład Roberta potwierdza, że Lech to doskonały klub dla rozwoju młodych talentów, które po dwóch latach mogą trafić do cenionej w Europie ligi. To argumenty dla innych, którzy tak jak teraz Jacek Kiełb wierzą, że podążą tą drogą - kończy dyrektor Lecha.