- W wieku 27 lat zdecydował się Pan na wyjazd z Polski do Islandii. Szczerze mówiąc, to niecodzienny kierunek wojażu dla polskiego szkoleniowca... - To była dla mnie najlepsza szkoła życia jaką dostałem. Wyjechałem za granicę, byłem młody, robiłem to, co lubię i jeszcze w ramach pracy. Z błędów jakie popełniłem na Islandii wyciągnąłem wnioski i nie popełnię ich w pracy w Polsce. - Piłka nożna nie jest wiodącym sportem w Islandii. Co Pana zaskoczyło na plus, a co na minus podczas tego pobytu? - W klubowej piłce islandzkiej nie ma profesjonalizmu. Zawodnicy są pół-profesjonalistami, pół-amatorami. Najpierw pracują, a dopiero później przychodzą na trening, więc piłka nie była ich pasją, tylko dodatkiem do życia. To było dla mnie małe rozczarowanie, ponieważ dla mnie piłka jest całym życiem. Zawsze chcę pracować z ludźmi, którzy myślą podobnie jak ja. Z drugiej strony zobaczyłem nowe standardy jeśli chodzi o podejście do futbolu, jako do rzeczy, z której można czerpać tylko przyjemność. Tam nie było zawiści, spraw korupcyjnych. Tam sport jest bardzo czysty i to mi się bardzo spodobało. - Po powrocie rozpoczął Pan współpracę z Czesławem Michniewiczem. Po kilku latach Wasz tandem przeszedł ciężką próbę w Lubinie... - Tyle już słów padło na temat tego rozstania ze strony Czesia, że ja już nie będę nic więcej opowiadał. On ma swój punkt widzenia, ja mam swój. Życie się potoczyło w ten, a nie inny sposób. Bardzo szanuję to, że mogliśmy razem pracować. Dzięki Czesiowi wróciłem do Polski, pracowaliśmy razem w Lechu Poznań, z Zagłębiem zdobyliśmy mistrzostwo Polski. Nasze drogi się rozeszły. W dalszym ciągu darzę Cześka szacunkiem. - Potem przyjął Pan ofertę Leo Beenhakkera. Ciężko było zrezygnować ze swojej pierwszej samodzielnej pracy? - Bardzo trudno, ponieważ spodziewałem się tego, że po roku spędzonym w 1. lidze Zagłębie na pewno awansuje do Ekstraklasy. Jak widać jest na dobrej drodze, by tak się stało. Jednak propozycji od kogoś takiego jak Leo Beenhakker nie dostaje się co tydzień i nie można z niej zrezygnować. Dobrze wiedziałem, że to jest sytuacja "teraz albo nigdy", że trener Beenhakker po razu drugi nie poprosi mnie o współpracę. Zdecydowałem się na ten krok, mimo tego, że w Lubinie czułem się naprawdę dobrze. - Holender namaszcza Pana na swojego następcę? - Nie rozmawiamy na ten temat. Cieszymy się z każdego dnia, który możemy razem przepracować. Wierzę, że awansujemy do mistrzostw świata i zagramy dobry turniej, a po mistrzostwach nikt nie będzie myślał o tym, kto będzie następcą Leo Beenhakkera, tylko on będzie prowadził Polskę w Euro 2012. - Co tydzień ogląda Pan ligowe mecze. Kto w tej rundzie wpadł Panu w oko? Nie chodzi o zawodników o już uznanej marce, ale takich, którzy weszli przebojem do ligi... - Ciężko tak jednoznacznie określić. Musielibyśmy szukać takich zawodników w drużynach beniaminków. Na pewno trzeba zwrócić uwagę na to, jak gra Śląsk Wrocław, który do piątku spisywał się bardzo dobrze.W piątek też nie było tak, że Legia była stroną dominującą, Śląsk też próbował grać w piłkę. Jeśli spojrzy się na takich piłkarzy jak bracia Gancarczykowie bazujący na szybkości, jak Sebastian Dudek w środku pola czy Piotr Celeban na obronie, to są to zawodnicy, którzy dodają uroku ligowej piłce. Dawid Nowak po raz kolejny potwierdza, że jest nietuzinkowym napastnikiem. Na takich zawodników miło się patrzy. Jest Piotrek Madejski, który raz był u Leo Beenhakkera. Wbrew pozorom nie jest źle z talentami w Polsce. Przychylam się do opinii selekcjonera na ten temat. Mamy dużo młodzieży, która może dać nam radość w przyszłości. - Czy nieopierzeni nastolatkowie, którzy wchodzą do składów drużyn Ekstraklasy mogą zwrócić na siebie Waszą uwagę w dłuższej perspektywie? - Już zwrócili. Maciek Rybus, Bartek Dudzic, Ariel Borysiuk są takimi zawodnikami którzy zwracają na siebie uwagę. Cieszę się, że są trenerzy, jak Jan Urban, którzy nie boją się ich wprowadzać. Spora grupa takich piłkarzy jest w Jagiellonii Białystok, na czele z Krzyśkiem Królem, który wrócił do Polski po kilku latach w Hiszpanii i gra teraz regularnie na lewej obronie u trenera Probierza. W Arce jest Michał Płotka i Marcin Budziński. W Bełchatowie z dobrej strony zaprezentował się Mateusz Cetnarski. Cieszy, że to pole manewru jest duże. Chwała tym trenerom za to, że stawiają na młodzież. - Cieszą Pana decyzje Obraniaka i Tyrały o chęci gry z orłem na piersi? - To nie są piłkarze anonimowi. Obraniak jest wiodącą postacią swojej drużyny. Kilka razy miałem przyjemność oglądać jego występy. Z nim jednak nie jest do końca przesądzone czy będzie grał dla Polski. Są różne wersje. Niektórzy mówią, że nie może grać, ponieważ grał już we francuskiej U-21. Natomiast o Sebastianie słyszałem wiele dobrego. Na zgrupowaniu reprezentacji będę rozmawiał na jego temat z Kubą Błaszczykowskim. Trener Beenhakker też użył swoich kanałów, by dowiedzieć się czegoś więcej na jego temat. - A jak to było z piłkarzami Lecha? Trener Smuda faktycznie nalegał na to, by ich zwolnić? Teraz wydaje się to mało prawdopodobne skoro jest ich w kadrze tak wielu... - Nie jest tak, że trener klubowy decyduje o tym, kto ma przyjechać na zgrupowanie, ponieważ od tego jest selekcjoner. Cieszę się, że trener Smuda i trener Beenhakker potrafili się dogadać. Nie było mowy o tym, by piłkarze Lecha w ogóle mieliby nie przyjechać na zgrupowanie. To jest ostatni oficjalny mecz reprezentacji w tym roku. Gramy z bardzo mocnym przeciwnikiem, którego styl jest podobny, do tego jaki prezentuje nasz rywal w eliminacjach do mistrzostw świata, Irlandia Północna. Być może lechici będą grać w mniejszym wymiarze czasowym, ale wszystko zweryfikują pierwsze dni zgrupowania.