Choroba polskiego sportu w dwóch aktach. Akt pierwszy. To nie będzie artykuł o jednym związku sportowym i jednej dyscyplinie. Traktuje on zbiorczo o federacjach sportowych w Polsce. Mając to na uwadze, już teraz wiadomo, że nie będzie to pozytywna treść. No może jedna kwestia jest w tym wszystkim optymistyczna - chęć i odwaga do walki o zmiany. Niejednokrotnie czytamy o nierównym traktowaniu, odcięciu od finansowania, czy wszelakich innych zabiegach, którym "poddawani" są sportowcy w Polsce. Pierwsze przykłady, które przychodzą na myśl: pływacy, którzy wrócili przedwcześnie z igrzysk olimpijskich, maratonka, która nie pojechała na mistrzostwa pomimo wymaganego minimum, lekkoatleci, głośno mówiący o kłodach pod nogi. To te sprawy, które przedostały się do mediów. Jest ich znacznie więcej i dotyczą sportowców wielu dyscyplin i na różnych etapach kariery. Niedawno powstał portal, którego celem jest między innymi zebranie w jednym miejscu dostępnej wiedzy i narzędzi do walki z niesprawiedliwością. O projekt "Afery Sportowe" pytam u źródła, czyli jego twórcę. Michał Bernardelli decyduje się na długą diagnozę polskiego sportu, która i tak wydaje się nie wyczerpywać w pełni tematu. Afery Sportowe - inicjatywna, która pomoże uzdrowić sport? Michał Bernardelli to były lekkoatleta, a obecnie profesor SGH w Zakładzie Metod Probabilistycznych Instytutu Ekonometrii Kolegium Analiz Ekonomicznych. Prywatnie jest mężem czołowej polskiej maratonki - Iwony Bernardelli. W rozmowie zaznacza jednak, że tworząc portal internetowy, nie ma na myśli tylko polskiej lekkoatletyki. Sprawą zajął się dla dobra społecznego. "Nie wszystko aspiruje rangą do miana afery. Są to również oznaki braku kompetencji, niejasności lub swego rodzaju zbiegi okoliczności. Już na stracie zgłosili się do mnie przedstawiciele różnych dyscyplin, jak na przykład pięcioboju nowoczesnego, czy judo. Odzew jest naprawdę duży. Trzeba jasno powiedzieć, że problemy dotyczą każdego polskiego związku sportowego, a nie tylko Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. Jest on natomiast jednym z większych, więc liczba konkurencji jest duża, a poszczególne z nich uprawia czasem naprawdę pokaźna liczba zawodników" - powiedział na wstępie Bernardelli. Niemal na starcie powstała petycja, która daje rekomendacje dla zarządu, a część z nich skierowana jest do Ministerstwa Sportu, więc dotyczy wszystkich dyscyplin sportu, a nie tylko PZLA. Do tej pory podpisało się pod nią ponad 300 osób. Nie wszyscy uczynili to jawnie. Niektórzy zdecydowali się natomiast na komentarz, dodając w nich niemal jednogłośnie, że najważniejsze jest dobro polskiego sportu. "Podpisuję, bo tak trzeba" - napisała jedna z osób. "Poruszające jest to, jak w rozmowach prywatnych z zawodnikami i trenerami każdy przyznaje rację, że dana kwestia byłaby dobrym rozwiązaniem. Związki mają jednak wszechwładzę, decydując o losach, przyszłości i oni zwyczajnie się boją" - dodał pomysłodawca projektu. Nierówna walka o jawność "Wszystkie związki sportowe, co do jednego, chcą, aby rozliczenia nie były jawne. Jest to zapewne pole do nadużyć. O tym, jak związki bronią dostępu do rozliczeń, świadczy liczba spraw w sądzie. Nadal nie mogę otrzymać prostej informacji o dziesiątkach milionów złotych. Słyszę, że nie mam prawa jej otrzymać, przy czym od dobrych kilku lat są wyroki Sądu Najwyższego o konieczności udostępniania takowych informacji. Wciąż te wiadomości są zatajane, odwołując się do Sądu Najwyższego, aby tylko nie pokazać, na co wydaje pieniądze. Nie chodzi tu o szukanie przekrętów, ale optymalizacji. Pieniędzy zawsze bowiem będzie za mało. Być może da się je rozsądniej wydawać" - powiedział Michał Bernardelli. Inicjator powstania portalu zwrócił uwagę jeszcze na inny problem. Chodzi o kompetencje osób w zarządach. Większość z nich ma za sobą przeszłość sportową i ukończenie kierunków niezwiązanych z analizą danych lub zarządzaniem. Niektórzy wcale nie podjęli się zdobycia wykształcenia wyższego. Jego zdaniem ktoś powinien pomóc im w podejmowaniu tak ważnych decyzji, od których zależy teraźniejszość i przyszłość sportu. W federacjach raczej nie są jednak tym zainteresowani. Sukces czy mydlenie oczu? Profesor SGH wraca myślami do niedalekiej przyszłości i pyta, co jest rzeczywistym sukcesem. Na mistrzostwach Europy w Monachium zdobyliśmy 14 medali w samej lekkoatletyce. Było to bowiem wydarzenie multidyscyplinarne. Niewątpliwie każdy z tych medali jest sukcesem, ale czy nie stać nas na więcej? Nie jest to pytanie, które trzeba zadać sportowcom. Bernardelli twierdzi, że występ był słaby i nie jest to to, do czego aspirujemy. Porównuje imprezę do ostatnich kilkudziesięciu lat. "Można powiedzieć, że kiedyś zdobyliśmy tylko 12 medali, ale wtedy było tylko 36 kompletów krążków. Teraz mamy ich 50" - wylicza. "W przypadku jednego medalu, zamiast brązu, byłoby srebro. Chodzi tu o sprawę mojej żony. Skoro jednak wystawia się do składu kobietę w trzecim miesiącu ciąży, zamiast zawodniczki, to nawet z punktu widzenia bioetycznego jest to niemoralne. Ktoś nie doczytał i był przekonany, że dostaną medale i stypendia, co stanowi wyłudzenie. Wynik z Peru Iwony nadal dawałby srebrny medal (2:35:31 - przyp. red.). Nie były to tak łatwe warunki, jak w Monachium" - decyduje się wreszcie na bardziej personalną wypowiedź. Czytaj też: Biegaczka punktuje PZLA. W kadrze zabrakło dla niej miejsca "Nie mam pretensji, że nie wysłano na mistrzostwa mojej żony, ale nie powinno też wysyłać się innych w takiej sytuacji. Niech zostaną ustalone jasne kryteria. Niech decyzje w związkach nie będą wreszcie podejmowane uznaniowo" - zakończył wątek Michał Bernardelli. To pierwsza część artykułu. W kolejnej przeczytasz o: - strachu przed mówieniem na głos o dysfunkcjach federacji sportowych w obawie o swoją karierę, - pomyśle stworzenia funkcji rzecznika do spraw sportu, - skardze do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego i pozwie zbiorowym w imieniu sprawiedliwości, - braku przejrzystości finansowej i możliwości otrzymywania publicznych informacji, - idei sportu w różnym wieku, czyli o tym, że lepiej zapobiegać niż leczyć.