W pierwszej połowie spotkania piłkarze obu klubów dostosowali się do zimnej aury i przygnębiającej ciszy na trybunach - grali niemrawo, a sytuacji strzeleckich było jak na lekarstwo. W grze Legii raził brak zrozumienia między zawodnikami. Owocowało to seriami niecelnych podań i złych dośrodkowań. Najlepszą sytuację stworzył, po indywidualnej akcji, Sebastian Szałachowski. W narożniku pola karnego ograł rywala i oddał mocny, celny strzał. Do piłki obronionej przez Norberta Witkowskiego doskoczył Maciej Iwański, ale zachował się jak junior i trafił wprost w bramkarza gości. Dobitka Radovica z przewrotki minęła słupek o kilka metrów. Zawodnicy Arki nie umieli wykorzystać nieporadności Legii i atakowali sporadycznie. W 25. minucie groźnie strzelił Marcin Wachowicz - trafił jednak w słupek. Pod bramką Jana Muchy zagotowało się ponownie sześć minut przed przerwą. Z wolnego strzelał Bartosz Karwan, a Słowak z najwyższym trudem wybił piłkę. Do 70. minuty druga połowa była równie bezbarwna jak pierwsza. Wtedy jednak kolejna senna akcja Legii zakończyła się zdobyciem bramki. Idealnie na głowę Chinyamy zacentrował Radović, a napastnik z Zimbabwe świetnym strzałem dopełnił formalności. Gola zadedykował swojemu reprezentacyjnemu koledze Dixonowi Choto, któremu kilkanaście dni wcześniej urodziła się córka. Gol poderwał legionistów do ataku. Trzy minuty przed końcem regulaminowego czasu gry Iwański zagrał prostopadłą piłkę do Szałachowskiego. Filigranowy skrzydłowy popędził na bramkę, ale tuż przed strzałem dostrzegł lepiej ustawionego Radovića. Serb bez trudu umieścił piłkę w siatce i tym samym ustalił wynik spotkania. Arka w drugiej połowie opadła z sił i nie była w stanie zagrozić bramce strzeżonej przez Muchę. Legia w meczu poniosła dwie straty personalne. W 14. minucie kontuzji nabawił się Deskarga. Nowy nabytek klubu - elektryczny wózek zastępujący nosze - okazał się jednak niepotrzebny. Hiszpan o własnych siłach, nie kryjąc złości, opuścił boisko. Pojazd zadebiutował w 77. minucie, kiedy urazu doznał inny Hiszpan - Tito. Tym razem piłkarz również nie chciał z niego skorzystać i sam zszedł z placu gry. Trener Urban nie potrafił ocenić, na ile poważne są urazy obu graczy. Trener Arki Gdynia, Czesław Michniewicz: - Włożyliśmy w ten mecz tyle sił, na ile nas było stać. Nie mieliśmy jednak klarownych sytuacji i Legia wygrała zasłużenie. Na początku graliśmy może lepiej, ale później rywal przejął inicjatywę, a nam z każdą minutą brakowało sił. Staraliśmy się zaprezentować swój styl - lepiej bowiem przegrać, grając swoje, niż z tchórzostwa coś zmieniać. Tym razem nie udało się zdobyć jednak punktu. Trener Legii Warszawa, Jan Urban: - Był to trudny mecz dla Legii, bowiem Arka od początku rozgrywek gra dobrze. W pierwszej połowie nie udało się wykorzystać żadnej sytuacji strzeleckiej, ale nasza wiara w sukces spowodowała, że mieliśmy kolejne. Gol Chinyamy był piękny, świetny technicznie. Jestem zadowolony, szczególnie z zaangażowania moich podopiecznych. Pozostał jednak niedosyt, w takiej atmosferze, przy pustych trybunach, nie gra się dobrze. Przykre są okrzyki kibiców, którzy nawet po strzelonym golu są przeciwko właścicielom drużyny. Legia Warszawa - Arka Gdynia 2:0 (0:0) 1:0 Takesure Chinyama (70), 2:0 Miroslav Radović (87) Legia Warszawa: Jan Mucha - Inaki Descarga (14. Tomasz Kiełbowicz), Wojciech Szala, Inaki Astiz, Jakub Wawrzyniak - Miroslav Radović, Ariel Borysiuk (68. Tito , 85. Piotr Giza), Roger Guerreiro, Maciej Iwański, Sebastian Szałachowski - Takesure Chinyama. Arka Gdynia: Norbert Witkowski - Tomasz Sokołowski, Dariusz Żuraw, Michał Łabędzki, Michał Płotka - Bartosz Ława, Marcin Budziński (75. Marcin Chmiest), Dariusz Ulanowski (79. Przemysław Trytko), Bartosz Karwan - Zbigniew Zakrzewski, Marcin Wachowicz (75. Marcin Pietroń). Sędziował: Hubert Siejewicz (Białystok). Żółte kartki: Ariel Borysiuk, Miroslav Radović; Marcin Wachowicz. Widzów: 4 000.