Michael Jordan, czyli "Hej, hej, tu NBA" Dzisiaj oddałbyś pół dniówki za możliwość wyspania się do oporu, ale były czasy, kiedy sen nie miał dla ciebie większego znaczenia. Zdarzało się, że po meczu NBA brałeś piłkę i gnałeś na boisko. Jakoś w okolicach piątej rano. Szaleństwo? Niekoniecznie. Długo nie musiałeś czekać na towarzystwo. W latach 90. boom na koszykówkę był ogromny. Tłumy dzieciaków grały w turniejach ulicznych organizowanych przez Adidasa, gwiazdy naszej ligi nie ustępowały popularnością piłkarzom, a mecze NBA komentowane przez Włodzimierza Szaranowicza i Ryszarda Łabędzia cieszyły się sporą popularnością. Pecha ma Marcin Gortat, dzisiaj nie doceniamy jego gry w NBA. 20 lat temu byłby sportowcem roku w Polsce. Na WF-ie każdy był Michaelem Jordanem, Charlesem Barkleyem albo inną gwiazdą NBA. Sprawdzaliśmy wyniki w telegazecie i wieszaliśmy w pokojach plakaty z Magic Basketball. Szczęściarze mieli piłkę Spaldinga, oryginalną koszulkę Championa, albo równie markową czapkę z daszkiem z logo ukochanej drużyny. CZYTAJ DALEJ