Pierwotnie 64. Tour de Pologne miał się składać z siedmiu etapów. Pół godziny przed startem sędziowie ogłosili jednak, że w niedzielę będzie prolog, którego czasy nie będę wliczane do klasyfikacji generalnej, dlatego zawodnicy podczas tego odcinka walczyli tylko o koszulki poszczególnych klasyfikacji. - Potraktowaliśmy więc prolog bardzo spokojnie, tak żeby tylko przejechać - powiedział Tomasz Marczyński, który jeździ we włoskiej grupie Ceramica Flaminia. Już przed startem wyścig stracił jedną z gwiazd. W niedzielę rano wycofał się David Millar z Saunier Duval. Szkot uznał podobno, że nie odpowiada mu pogoda, która panowała w Warszawie. Stolica przywitała kolarzy opadami deszczu, ale tuż przed startem się rozpogodziło i zawodnicy, jako pierwsi ruszył polski zespół Action Uniqa, zaczęli wyścig przy dobrej pogodzie. Honorowym starterem była Elżbieta Jakubiak, minister sportu i turystyki. Niestety Action Uniqa miała pecha. Na ostatnim zakręcie przed metą Błażej Janiaczyk wpadł na fotografa i się wywrócił, co wybiło jego kolegów z rytmu i zepsuło im finisz stąd czas 3.51,73. W tym samym miejscu przewrócili się też zawodnicy Gerolsteinera, którzy ostatecznie uzyskali (3.54,59). - Kiedy my startowaliśmy (jako drudzy - przyp. red.) to droga była jeszcze mokra, jednak następne zespoły będą miały już lepszą pogodę i dlatego zanotują lepsze czasy. Gdy droga jest sucha, to w zakręty można wchodzić nawet 10 km/h szybciej - dodał Marczyński. Słowa mistrza Polski ze startu wspólnego, które wypowiedział tuż po przejechaniu trasy, nie do końca się sprawdziły. Ostatnie siedem ekip z listy startowej musiało bowiem jechać przy padającym deszczu. Dlatego na czele klasyfikacji etapowej znalazły się drużyny, które jechały w środku prologu. Paweł Pieprzyca, Warszawa