"Owszem, zawsze staram się wypaść jak najlepiej, ale ostatecznie różnie z tym bywa. Dla mnie naprawdę drugorzędną sprawą jest, czy ja strzelę gola, czy będę miał asystę. Jak wygrywa mój zespół, jest ok. Na gole, na asysty rzadko mogą liczyć obrońcy, a robią mnóstwo pożytecznej roboty. Ratują zespół w trudnych chwilach, jak kilka razy z Czechami. Mają jednak mniejszą szansę na docenienie jak napastnik czy pomocnik. Dlatego liczy się cały zespół, a nie tylko Błaszczykowski" - dodał bohater meczu z Czechami. W środę biało-czerwoni zmierzą się w Bratysławie ze Słowacją. Podopieczni Leo Beenhakkera przystąpią do tego spotkania w roli faworytów. Z taką opinią nie zgadza się pomocnik Borussii Dortmund. "W meczu ze Słowenią też mieliśmy nim być, a skończyło się remisem. Słowo faworyt drażni mnie, bo jakby z góry określa, że jesteśmy lepsi od przeciwnika. A Słowacy grają przecież przed własną publicznością, chcą za wszelką cenę doskoczyć do nas i Słoweńców. Gdzie mają zdobywać punkty jak nie u siebie? Dlatego nie spodziewam się łatwego meczu. Marzy mi się oczywiście wygrana. Fajnie byłoby przez tych kilka najbliższych miesięcy od czasu do czasu odpalić tabelę w internecie i widzieć na pierwszym miejscu Polskę. Trzy punkty ze Słowacją ugruntowałyby naszą pozycję lidera. Po wygranej z Czechami byłoby to idealne przypieczętowanie jesieni. Bo jeśli, nie daj Boże, zdarzy się porażka, to znowu stracimy humory" - podkreślił Błaszczykowski, który w Polsce staje się gwiazdą wielkiego formatu. "Dlatego teraz znowu przychodzi pora na wyciszenie, jak mam to w zwyczaju. Nie jestem Madonną, aktorem czy supermodelem, by ciągle istnieć w mediach. Jestem zwykłym człowiekiem, piłkarzem i mam dobrze grać, a nie stale lansować się. Wracam więc do Niemiec i cisza" - wyznał Kuba.