Interia.pl: O Bundeslidze panuje opinia, że to świetnie działająca machina. Zarówno pod względem sportowym, jak i organizacyjnym. Faktycznie tak jest? Jakub Błaszczykowski: - Nie ma w tych opiniach żadnej przesady. Mam tu w Dortmundzie zupełnie inny świat. Nam Polakom trochę brakuje do Niemców. Wszystko jest poukładane, każdy wie co ma robić. Piłkarze mają się skoncentrować tylko na graniu i nie muszą się wykłócać z prezesami o swoje prawa. Kompetencje są tu wyraźnie podzielone i nie ma takich sytuacji, że ktoś o czymś zapomni, co niestety nagminnie zdarza się w Polsce. Jak zostałeś przyjęty? - Nie było wielkiej pompy. Na konferencji prasowej oprócz mnie przedstawiano pięciu innych nowych piłkarzy Borussi. Zresztą z niemieckimi dziennikarzami nie miałem okazji jeszcze rozmawiać. Spotkałem się za to z dyrektorem klubu, a przede wszystkim z trenerem Thomasem Dollem. I co Pan od niego usłyszał? - Żadnych niespodzianek. Trener oczekuje, że udowodnię swoją wartość na treningach. Że pokażę się w trakcie przygotowań. Przyprowadziłeś tłumacza? - W porozumieniu z trenerem pomagał mi Ebi Smolarek, który jest moim przewodnikiem w klubie, za co jestem mu wdzięczny. Zrezygnowałeś z umieszczenia nazwiska na koszulce. Nie szkoda? Przez to nazwisko Błaszczykowski w Bundeslidze nie będzie tak rozpowszechnione, jak jest w Polsce. - Nie czarujmy się: Gdybym miał na koszulce napisane "Błaszczykowski", albo nawet "Błaszczu", to Niemcy połamali by sobie języki. Dlatego zgodziłem się na przyjazny dla nich napis "Kuba". Ja za bardzo nie przywiązuję do tego wagi. Rozmawiałeś z Leo Beenhakkerem o przenosinach do Bundesligi? - Zrobiłem to podczas ostatniego zgrupowania reprezentacji. Selekcjoner jest zadowolony z mojego nowego klubu nie mniej niż ja. A co będzie dalej, to już wszystko ode mnie zależy. Jak wyglądają przygotowania w Borussi? - Są strasznie ciężkie. Składają się z aż trzech treningów dziennie. Wypełniają mi tak szczelnie harmonogram, że nie mam na nic czasu. Nie zdążyłem sobie nawet załatwić niemieckiej komórki. Nie boisz się, że taki reżim treningowy zabije Twoje główne walory - szybkość i dynamikę? - Nie powinno być aż tak źle. W Wiśle pracowałem przez rok z Danem Petrescu. Jego pułapu nie da się już przeskoczyć (śmiech). Poza tym w okresie przygotowawczym w każdej lidze i u każdego szkoleniowca trzeba ciężko popracować. To nie może zaskoczyć żadnego piłkarza. Rozmawiał: Michał Białoński, Interia.pl