INTERIA.PL: 45-tysięczna pensja za nic niezrobienie. W takiej sytuacji mam gratulować czy raczej współczuć? - Fakt, ja nic nie robię, lecz jeśli podpisuje się kontrakt, to trzeba go respektować. Dotyczy to nie tylko Śląska Wrocław, ale też innych klubów. Ludzie, którzy znają realia w Polsce i na świecie powinni o tym wiedzieć. Nie mówię tego wyłącznie przez pryzmat mojej osoby, ale też innych ludzi. Tym bardziej, że przebywałem kilka lat na zachodzie i wiem, jakie są realia, zwłaszcza we Francji. Nikogo przecież nie zmuszałem do podpisywania tego kontraktu, za nikim nie biegałem. Stawiali przede mną pewne warunki, ja je respektowałem i jakoś próbowałem realizować pewien plan długoterminowy. Nie mam przed sobą żadnych wyrzutów sumienia. Wypadałoby sobie znaleźć przynajmniej jakieś zajęcie zastępcze. - Na początku roku przebywałem w Norymberdze i w Monachium. Przez tydzień obserwowałem treningi w dwóch niemieckich klubach - w FC Nuernberg i w Bayernie Monachium i od tamtej pory nic się nie wydarzyło. Nie ciągnie wilka do lasu? Nie brakuje meczowej adrenaliny? - Jak nie oglądam spotkań to tak, ale jak widzę niektóre mecze w naszej Ekstraklasie to mam mieszane uczucia. Jak długo może jeszcze potrwać ten stan zawieszenia w obowiązkach pierwszego trenera? - Trudno mi dokładnie powiedzieć, ale myślę, że w najbliższym czasie dojdziemy ze Śląskiem do porozumienia. Dla obu stron sprawy zostaną więc rozwiązane w sposób pozytywny i sympatyczny. A więc kompromis jest możliwy? - Tak jak w każdej sytuacji życiowej. To jest tylko kwestia dobrej woli z dwóch stron. Wrocławski klub nie myślał o tym, żeby swoją ikonę wykorzystać w inny sposób? W jakiejś innej roli? - Ja miałem bardzo, bardzo sporadyczny kontakt z klubem, aczkolwiek rozmawiałem z prezesem Piotrem Waśniewskim na temat mojego kontraktu. Sprawa miała się jeszcze rozbić o radę nadzorczą, jednak tak jak już wcześniej wspomniałem - jesteśmy bliscy rozwiązania kontraktu za porozumieniem stron. Rozumiem, że trenera o tak wyrobionej marce interesuje wyłącznie praca na najwyższym poziomie rozgrywkowym. - Myślę, że tak. Profesja trenerska różni się jednak od zawodu piłkarza. Zawodnik, który podpisuje kontrakt często wypełnia swoją umowę. Trener jest w znacznie innej sytuacji. Wystarczy choćby podać mój przykład. Miałem budować zespół, sprowadzać zawodników za odpowiednie ceny, czyli takich na miarę budżetu Śląska Wrocław, żeby nie zachwiać płynności finansowej. Klub dzięki temu zyskiwałby wiarygodności wobec piłkarzy będących na kontraktach. Dlatego ten kontrakt był zawarty na trzy lata i w tym czasie mieliśmy małymi krokami budować drużynę walczącą o najwyższe cele włącznie z udziałem w europejskich pucharach. Telefon urywa się od zapytań? - Dwa kluby z Ekstraklasy były mną zainteresowane, kilka klubów z pierwszej ligi również wysłało mi zapytania. Nic w tym dziwnego. Ja także ściągając jakiegoś zawodnik zawsze praktykowałem taką metodę. Robiłem takiego rentgena, czyli zbierałem informacje na temat danego piłkarza. Dzięki temu wiedziałem, co robili nawet dwa czy trzy lata wstecz. Myślę, że każda osoba śledząca piłkarskie wydarzenia, która chce skorzystać z moich usług może łatwo sprawdzić i dowiedzieć się, co Tarasiewicz robił przez ostatnie pięć lat, za jakie pieniądze sprowadzał zawodników, ile wydał na transfery i jakie osiągnął rezultaty. Ale można też łatwo wybadać w jakich okolicznościach rozstawał się z Jagiellonią Białystok i teraz ze Śląskiem Wrocław. - W obu przypadkach potrafię jednak być samokrytyczny i potrafię się przyznać do tego, że wina jest po mojej stronie. Ale zarówno w przypadku Jagiellonii jak i Śląska Wrocław najmniejszą winę ponosi Tarasiewicz. Do "Jagi" dołączyłem po wcześniejszych perturbacjach, kiedy to klub opuściło ośmiu czy dziewięciu podstawowych zawodników. A mimo to białostoczanom udało się awansować do najwyższej klasy rozgrywkowej. Przypomnijmy, że kibice z Białegostoku na awans do ekstraklasy czekali czternaście lat! To były trudne czasy dla klubu z Podlasia. Nie mogliśmy nawet przeprowadzać transferów, braliśmy jedynie graczy z kartą na ręku. Na domiar złego, klub ze względu na katastrofalną sytuację finansową poprosił mnie o sprzedaż dwóch podstawowych zawodników - Michała Trzeciakiewicza i Pawła Sobolewskiego. Pieniądze pozyskane za transfery tych zawodników do Korony pozwoliły jakoś załatać dziurę w budżecie. Graliśmy bez premii meczowych, a zostałem zwolniony na pięć czy sześć kolejek do końca, gdy klub nadal był w czubie tabeli i miał wciąż olbrzymie szanse na awans. - Uważam, że wkład mój czy Waldka Tęsiorowskiego w ten awans był, jeśli nie bardzo duży, to przynajmniej spory. Zostałem odsunięty od zespołu, choć jeszcze w przerwie zimowej białostoczanie proponowali mi przedłużenie umowy o rok bądź dwa. Poprosiłem o rok czasu na wprowadzenie Jagi do ekstraklasy, choć jakbym był materialistą podpisałbym kontrakt na dwa albo trzy lata i niech się dzieje co chce. Jak nie wypali to i tak skasuje pieniądze. Ale nie to było moją intencją. Wracając do Śląska Wrocław - podpisując kontrakt z paroma osobami słyszałem, że mamy zamiar budować mocną drużynę na 2012 rok, bo obecnie mamy budżet, jaki mamy. Znając swój warsztat i doświadczenie w sprowadzaniu zawodników, którzy byli niedrodzy zdołaliśmy zbudować bardzo dobry zespół. Rzeczywistość okazała się jednak inna, co mnie dziwi. - Trudno oczekiwać wyników w tak krótkim czasie, a zwłaszcza, gdy zmieniamy system gry z jednego na dwóch napastników i dochodzi do nas trzech zawodników wchodzących do wyjściowego składu. Styl gry z pewnością był lepszy od wyników w tych pierwszych sześciu kolejkach. Wyłączywszy mecz z Lechią Gdańsk w każdym z pozostałych spotkań byliśmy zespołem lepszym, dyktującym warunki, ale nie zawsze dobra postawa przekłada się na rezultaty. To jakiś absurd kompletny, żeby po sześciu kolejkach wyrokować Śląskowi spadek z ligi. Tym bardziej, że do piątego miejsca traciliśmy bodajże pięć punktów, a na starcie mierzyliśmy się z ciężkimi przeciwnikami. Zmiany systemu gry chyba nikt odgórnie nie narzucał, prawda? - Nikt mi tego nie narzucał. To był mój cel i to ja chciałem przejść do tego etapu. Nie chciałem ciągle grać zespołem, który będzie czekał. Nie po to ściągaliśmy zawodników z dużym potencjałem, żebyśmy czekali na błąd przeciwnika i może nam się uda strzelić jedną bramkę, a dalej będziemy się bronić. W II czy III lidze liczyło się osiągnięcie celu - awansu. Tam piękno i styl gry się nie liczył. Tak samo było w sezonie, gdy awansowaliśmy do ekstraklasy. Naszym celem było utrzymanie się w elicie i stopniowe budowanie drużyny przy podnoszeniu poziomu tych zawodników. Nie po to się dobiera tych zawodników, żeby im kazać kopać piłkę, a nie grać w piłkę. To nie jest moja filozofia. Ludzie mają przychodzić na stadion z odczuciem tego, że zobaczą kawał dobrego futbolu. Bo to przyciąga ludzi, a nie obserwowanie zawodników, którzy starają się przeszkadzać przeciwnikowi. Cały czas mówię oczywiście o polskich realiach. Z kolei Orest Lenczyk postawił na futbol toporny, ale za to są wyniki. Nie będę tego negował. Każdy ma swój styl prowadzenia zespołu i nie zamierzam polemizować na ten temat. Ja chciałem i będę chciał trenować drużynę, która przełoży umiejętności przełoży na atrakcyjny styl gry. Dlaczego miałbym robić coś wbrew swojej filozofii? No chyba, że będę prowadził zespół pierwszoligowy walczący o jakiś cel. A więc propozycje z zaplecza Ekstraklasy również będą rozważane. Dlaczego nie? Jeżeli będzie to ambitny zespół. Ja już tą drogą przechodziłem. W II czy III lidze każde potknięcie naprawdę dużo kosztuje. Tam każde pośliźnięcie może wyeliminować cię z walki o awans. Trzeba mieć jeszcze dużo wiary i cierpliwości. Sam pamiętam artykuły typu - niech Śląsk zapomni o awansie. Prasa nazywała nas dostarczycielami punktów. Wiarę staram się wszczepić moim zawodnikom. Niestety, zdecydowanie brakuje jej działaczom i prezesom i w pewnym stopniu też kibicom. Żal do Śląska pozostał za takie traktowanie? Nie mogliście rozstać się jak biali ludzie? - Ja jeszcze raz powtarzam - to nie była moja wina. Bo jeżeli się chce zwalniać Tarasiewicza, to można było to zrobić po meczu ligowym z Widzewem. Tylko nie wiem na jakiej podstawie skoro nawet ówczesny lider - Jagiellonia przegrał boleśnie w Łodzi. My na takie baty na pewno nie zasłużyliśmy. Jeżeli chciano odsunąć Tarasiewicza, to trzeba było zrobić to po meczu z Widzewem, a nie wysyłać mnie z drużyną na pucharowy do Nowego Dworu Mazowieckiego, później do Kielc, a następnie czterdzieści osiem godzin przed meczem z Koroną przyjeżdżać po mnie i zabierać mnie ze zgrupowania. Cała historia przypomina jakąś pokazówkę. - Myślę, że tak. Ktoś chciał dumnego, krnąbrnego, bufoniastego Tarasiewicza upokorzyć i to był cel. A można było to przecież inaczej rozwiązać. Po meczu powiedzieć - dziękuję, dowidzenia. Ale ktoś widocznie czekał na moje potknięcie ze Świtem. Wtedy miałby klarowną sytuację i czyste sumienie. Mi jednak zawsze zależało na rywalizacji w Pucharze Polski. Uważam, że Śląsk miał wszelkie predyspozycje do tego, aby z powodzeniem rywalizować na dwóch frontach. Jedna z teorii słabszej postawy Śląska głosiła, że Tarasiewicz nie trzymał piłkarzy za pyski. Przykład Vuka Sotirovicia - za "Tarasia" grał pierwsze skrzypce, a u trenera Oresta Lenczyka był pierwszym do odstrzału. - Ja Vuka znam bardzo dobrze. Sam ściągałem go z Jagiellonii Białystok. Słyszałem wcześniej, że sprawiał już jakieś problemy w bydgoskiej Zawiszy. Szczerze mówiąc nigdy nie miałem z nim problemów. Uważam, że to jeden z najlepszych napastników w Polsce. Nie jest sztuką traktować graczy jak robotów. Wielkością trenera jest umiejętność znalezienia porozumienia, kompromisu z podopiecznymi. Najłatwiej jest pozbyć się kogoś wychodząc z założenia, że to ja jestem panem i władcą i nie muszę się tłumaczyć ze swoich decyzji. Sztuką jest wytłumaczyć zawodnikowi co i jak ma robić. Ale to trzeba zrobić znacznie wcześniej. Ja nigdy nie miałem z zawodnikami problemów. Bo gdyby tak było, to nie wiem czy Śląsk osiągnąłby takie wyniki przy tak małym wkładzie finansowym. Dla podopiecznych trener powinien być raczej przełożonym czy kolegą? - Czytałem wywiady z Jose Mourinho, miałem możliwość porozmawiania z Arsene Wegnerem. Oni w stosunku do swoich podopiecznych działają na zasadach partnerskich z zachowaniem oczywiście dystansu. Uważam, że wszelkie zastraszenia to jedynie działania na krótką metę. Za kilkanaście dni wrocławianie będą podejmować w europejskich pucharach Dundee United. Są szanse na awans? - Nie chciałbym wypowiadać się na ten temat, ale nie dlatego, że uciekam od odpowiedzialności. Dużo będzie zależało od pierwszego meczu, bo rewanż odbędzie się w Szkocji. Będzie to pierwszy mecz w europejskich pucharach i nie wiadomo jak na to będą reagować zawodnicy. To duże obciążenie natury psychologicznej. Trudno mi wyrokować. Rozmawiał Konrad Kaźmierczak