Hiszpański magazyn "Don Balon" utrzymuje, że podróż do Abu Zabi jest dla Beniteza pożegnaniem z Interem. Milionowa odprawa czeka na jego powrót, bo prezes Moratti już dawno stracił cierpliwość. W Serie A klub z Mediolanu od dekady nie grał tak źle. Latem wydawało się, że opuszczający Liverpool Hiszpan to idealny następca dla Mourinho, dziś wielką ulgę w Mediolanie wzbudza zwycięstwo nad koreańskim Seongnam (3-0). Półfinał klubowych mistrzostw świata był dla Interu pierwszym "spacerowym" meczem od dawna. W komentarzach nie pada jednak ani jedno dobre słowo pod adresem hiszpańskiego trenera - światowe media przypominają raczej, że najlepszy zespół ubiegłego sezonu wreszcie zagrał jak za Mourinho: na skrzydłach Pandew z Eto'o, w środku ataku Diego Milito. Benitez przestał nawet przypominać o pladze kontuzji dziesiątkującej mu zespół. Już w 2. min gry z Seongnam stracił Wesleya Sneijdera wyciętego równo z trawą. Zaraz po tym Dejan Stankovic zdobywając natychmiast pierwszego gola. Drugi był argentyńskim dziełem sztuki stworzonym przez Diego Milito i Javiera Zanettiego. "Il Capitano" rozegrał w barwach Interu mecz nr 720, do rekordu Giuseppe Bergomiego brakuje mu już tylko 38 spotkań. Doliczając do tego 138 gier dla Argentyny mamy obraz fenomena, z którym trudno równać się komukolwiek. Przed Interem dwa ważne dni. Jutro pozna rywala w 1/8 finału Champions League. Może nim być żądna rewanżu za ubiegły rok Barcelona, może być nowy klub Jose Mourinho. Gdyby Benitez wytrwał w Interze do lutego, nie byłoby dla niego bardziej spektakularnej okazji do rehabilitacji niż starcie z Realem Madryt. Te mecze zelektryzowałyby Europę dając starzejącym się gwiazdom Interu jeszcze jedną wielką szansę. W sobotę Inter gra z Mazembe o tytuł najlepszego klubu na świecie, co jest okazją, by jeszcze raz przejąć insygnia mistrzowskie od drużyny Pepa Guardioli. Półfinałowe zwycięstwo graczy z Konga nad brazylijskim Internacionalem Porto Alegre 2-0 skomplikowało nieco statystyki - tytuł najlepszej drużyny świata był od pół wieku zmonopolizowany przez drużyny z Europy i Ameryki Płd. W 2005 roku szansę rywalizacji dostali przedstawiciele innych kontynentów - Kongijczycy są jednak w finale pionierami. Dokonali tego akurat w roku pierwszego afrykańskiego mundialu będącego od strony sportowej kompletną klapą dla drużyn z Afryki. Zwycięstwo Mazembe nad Interem byłoby sporym wydarzeniem, bez względu na to, że klubowe mistrzostwa świata pozostają imprezą drugiej kategorii. Klub z Mediolanu dostaje za to szansę na pierwsze trofeum w erze Beniteza. Jeśli Inter wygra, wyrówna rywalizację Europy z Ameryką Płd na 25-25, a także zdobędzie tytuł najlepszej drużyny świata po raz trzeci awansując na drugie miejsce - za Milan, ale ex equo z Realem Madryt, Penarolem, Nacionalem, Boca Juniors i Sao Paulo. Włochy stałyby się też trzecim krajem z dziewięcioma triumfami po Argentynie i Brazylii. Javier Zanetti grający właśnie w Interze 15 sezon zdobył już wszystkie trofea poza tym jednym. Trzeba było widzieć jego radość po golu na 2-0 z bezimiennym zespołem z Korei, by uświadomić sobie jak bardzo mu na nim zależy. Dla Beniteza jest to ostatnia deska ratunku - spotkanie z egzotycznym rywalem może być dla europejskiego potentata przełomem. Rozgrywane w grudniu klubowe mistrzostwa świata były zwykle dla klubów z Europy gwoździem do trumny - powodującym skrajne wycieńczenie. W 2006 roku załamała się na nich wielkość Ronaldinho i Barcelony, 12 miesięcy później Milanu z Kaką, choć KMŚ zdobyli. W przypadku Interu gorzej niż jest, być już nie może. Wyjazd do Abu Zabi to okazja do odrodzenia, w które na razie wierzą tylko najwierniejsi fani. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=1994096">Dyskutuj z Darkiem Wołowskim na jego blogu</a>