"W finale Ligi Mistrzów na Wembley powinny były spotkać się Barcelona i Real Madryt" - nawet tak wstrzemięźliwy człowiek jak selekcjoner reprezentacji Hiszpanii Vicente del Bosque nie był w stanie powstrzymać się od komentarzy umniejszających klasę Manchesteru United. Alex Feruson, którego drużyna dotarła do finału Ligi Mistrzów trzeci raz w ostatnich czterech latach, rozczarował piłkarską Europę. Sądzono, że po porażce w Rzymie dwa lata temu, na Wembley poszuka specjalnych metod na rywala z Katalonii. Nie posłuchał jednak rad Jose Mourinho i jeszcze raz poszedł na wymianę ciosów. Efektem był kolejny nokaut. Wynik finału nie był zaskoczeniem, szokiem była raczej łatwość, z jaką drużyna Guardioli "odesłała do narożnika" najlepszy zespół Premier League. Manchester, który w 12 meczach tej edycji Ligi Mistrzów stracił zaledwie cztery bramki, w 90 minut gry na Wembley pozwolił sobie wbić aż trzy. Zespół tak dumny z Giggsa, Parka, Carricka, Valencii, na tle Xaviego, Iniesty i Busquetsa wyglądał, jakby w ogóle nie miał drugiej linii. Ferguson wytłumaczył to sobie najnormalniej w świecie. Przez 25 lat pracy w Manchesterze nie trafił na rywala aż tak silnego. Zanim wpadł na drużynę Pepa Guardioli wygrał przecież oba finały Ligi Mistrzów, w których prowadził drużynę (1999, 2008). "Z tą Barceloną wygrać się nie da" - taki wniosek można było wyciągnąć ze słów człowieka, który za to, czego dokonał w piłce ma prawo używać tytułu szlacheckiego. Popiera go Marcello Lippi uznając graczy Guardioli za poważnego kandydata na zespół wszech czasów. Jak długo Barca zostanie na szczycie? Czy zanosi się na dłuższy okres dominacji Katalończyków w europejskim futbolu? Poza 33-letnim Carlesem Puyolem wszyscy gracze Barcy są w wieku pozwalającym ze spokojem patrzeć w przyszłość. Kto może dotrzymać kroku drużynie, która w trzy lata przegrała właściwie tylko dwa znaczące mecze? Oczywiście ten, kto je z nią wygrał. Jose Mourinho. Pozbywając się z klubu Jorge Valdano, prezes Realu Florentino Perez spełnił ostatnią zachciankę Portugalczyka. Klub dał mu też przyzwolenie na wszystko, co mogłoby doprowadzić do detronizacji Barcelony. W kwietniowym cyklu czterech Gran Derbi szefowie Realu wyrzekli się "senorio" (dżentelmeństwa) wspierając Mourinho w jego histerycznej kampanii wobec Katalończyków. Portugalczyk posiał ziarno, które ma przynieść plony w kolejnym sezonie. To będzie jego drugi rok pracy w Madrycie, zgodnie z planem drużyna osiągnie pełnię możliwości, tymczasem już w kwietniu poczuła, że maleje dystans, jaki dzieli ją do Barcelony. "On jest wodzem i magiem" - mówią gracze Realu nawet tak charyzmatyczni jak Iker Casillas. W przyszłym sezonie Mourinho zaatakuje Barcę na wszystkich frontach i nie cofnie się przed niczym. Nawet Perez go nie zdyscyplinuje, zbyt wielu już trenerów zwolnił, by odważył się teraz tknąć Portugalczyka. Ma on fanatyczne wsparcie kibiców z Santiago Bernabeu. Wojna, w której wszystko jest dozwolone Finał na Wembley udowodnił, że Xavi, Leo Messi i Iniesta nie pozwolą się zatrzymać normalnymi metodami. Trzeba środków nadzwyczajnych - na przykład takich, jakie Mourinho stosował ostatnio: skrajnie defensywna gra na granicy brutalności, plus presja na sędziów, by nauczyli się ją tolerować. A "na deser" pokazywanie światu zbolałej twarzy ofiary prokatalońskich spisków UEFA. To nie jest rywalizacja, to wojna, w której wszystko jest dozwolone. Guardiola już zdradza oznaki słabości, ma pracować w Katalonii jeszcze sezon, a potem uciekać od presji. Czy Mourinho "dopadnie" Barcelonę tak jak przed rokiem z Interem w półfinale Champions League, a przed miesiącem z Realem w finale Pucharu Króla? Królewski klub pozyskał już dwóch pomocników z Turcji Nuri Sahina i Hamila Altintopa, wszyscy czekają jednak na spektakularne transfery. By kupić kogoś znanego, Mourinho musi jednak sprzedać kogoś znanego. Na przykład Kakę, trudno przecież trzymać na ławce rezerwowych tak drogiego piłkarza. Real i Barca zagrają w kolejnym sezonie, co najmniej cztery razy (Superpuchar Hiszpanii i liga), a gdyby wpadli na siebie także w Pucharze Króla i w Lidze Mistrzów, ta liczba zwiększyłaby się nawet do ośmiu meczów. Czy futbol to wytrzyma? Mourinho zdaje się nie brać pod uwagę, że jego nowatorskie metody oddziałują także na Katalończyków. Jeśli znów będzie zadawał ciosy poniżej pasa, syci gracze Barcelony jeszcze raz zewrą szeregi i potraktują go jak osobistego wroga. Trudna droga przed Barceloną Naturalnym rywalem Barcelony będą wciąż zespoły angielskie. Odnowiona Chelsea, której właściciel Roman Abramowicz zasługuje na triumf w Champions League bardziej niż ktokolwiek inny. Najdroższy piłkarz na Wyspach Fernando Torres wyczerpał już limit złych meczów w nowym zespole. Do Ligi Mistrzów awansował też w końcu Manchester City, tyle, że postęp w jego grze jest jak dotąd absolutnie nieproporcjonalny do wydatków szejka Mansoura. Duże pieniądze na transfery będą podobno tego lata także w Manchesterze United. Kto umiałby je lepiej wydać niż szkocki menedżer? Bez względu na wynik finału na Wembley Ferguson ma to, czego innym brakuje: pomysł na drużynę. Tradycja, styl, piłkarze klasy Ferdinanda, Vidicia, Giggsa, czy Rooneya to wciąż bezcenny kapitał na Old Trafford. Barcelonę czeka ciężka droga, by zostać pierwszą drużyną w erze Ligi Mistrzów (od 1993 roku), która utrzyma tytuł nr 1 w Europie. Po zmianie prezesa klub z Katalonii znalazł się w okresie zaciskania pasa. Kadra jest mała, to było cudowne zrządzenie losu, że w minionym sezonie zdrowie piłkarzy nie zawiodło trenera. Na finał Guardiola miał wszystkich graczy, ale nie zawsze tak musi być. W klubie jest kilka gwiazd, których nie sposób zastąpić. W półfinałach z Interem w poprzedniej edycji Ligi Mistrzów zabrakło Andresa Iniesty i od razu potencjał najlepszej pomocy świata spadł o 30 proc. Mourinho tylko na to czekał. Czytaj inne teksty Darka i dyskutuj z nim na blogu - Kliknij!