Z legendarnego remisu na Wembley zapadła mi w pamięć taka scena: udzielającemu wywiadu dla telewizji Lubańskiemu dziennikarz życzył szybkiego powrotu do zdrowia. Kontuzjowany napastnik Górnika Zabrze powiedział, że nie wie czy będzie jeszcze potrzebny drużynie, która bez niego, w świątyni futbolu wywalczyła awans na mistrzostwa świata. Stojący obok Kazimierz Górski przerwał te dywagacje: - Ja się staram być poważny, ale Włodek mnie tu mocno rozśmiesza. Dla związanego z Legią Górskiego nie było nigdy wybitniejszego gracza niż napastnik Górnika Zabrze. Pytałem go o to wiele razy, już po tragicznej śmierci Deyny. Legendarny trener tłumaczył, że Lubańskiemu nie brakowało żadnej cechy piłkarza wybitnego i w swoich najlepszych czasach przerastał o klasę całą drużynę narodową. As, którego zabrakło w boju z Niemcami Choć byli rówieśnikami, wielka kariera Lubańskiego skończyła się mniej więcej w tym samym czasie, gdy zaczęła Deyny. Razem zdobywali złoty medal igrzysk w Monachium, razem mieli go zdobyć w mistrzostwach świata, wtedy w miejsce Lubańskiego grał już jednak Andrzej Szarmach. Górski nie podzielał zdania wielu ludzi, twierdzących, że nie najgorzej się stało, w końcu Szarmach został wicekrólem strzelców mundialu'74. Zabrakło go jednak w boju z Niemcami, wtedy z Lubańskim Polska awansowałaby może do finału. Dla Górskiego nie było zresztą dyskusji: gdyby napastnik z Zabrza był zdrowy, w Niemczech skład zaczynałby ustalać od niego. Od Deyny szczęście odwróciło się znacznie później. Może nawet dopiero w Anglii, gdzie w Manchesterze City nie znalazł choćby jednej osoby rozumiejącej jego fenomen. Kiedy Lubańskiemu życie układało się w Belgii, jego kolega zaczął tonąć w kłopotach. Deyna był w Polsce piłkarzem niepowtarzalnym, liderem, grającym egocentrycznie klasycznym władcą środka pola, którego geniusz nie wszyscy umieli dostrzec. Wystarczy wspomnieć mecz z Portugalią w Chorzowie w październiku 1977 roku będący jedną z bardziej wstydliwych kart legendy Stadionu Śląskiego. Lubański był idolem powszechnym: podziwiany przez mężczyzn i kobiety, w stolicy i na Śląsku. Mówił płynnie, z sensem, to co kibic chciał usłyszeć. Deyna wstydził się, dukał, tak jak wielu piłkarzy nie potrafił uzasadnić słowami, tego, co robi nogami. Choć były to rzeczy zachwycające. Boniek wkracza do akcji Lubański poukładał sobie wszystko po rozstaniu z boiskiem. Dla Deyny, życie poza piłką, właściwie w ogóle nie istniało. Kłopoty rodzinne, alkohol, gra przedłużana w nieskończoność - cały ten trudny okres amerykańskich upadków i wzlotów stworzył legendę, przy której bledną wszystkie inne. Zwykle przy takich okazjach ze Zbigniewem Bońkiem jest poważny kłopot. Lubański i Deyna spędzili najlepsze lata za żelazną kurtyną, Boniek robił karierę już w lepszych czasach. Tak jak Deyna zdobył medal mistrzostw świata (osiem lat później), najpierw rywalizował z nim o pozycję lidera kadry, a potem ją rzecz jasna wygrał (jest o dziewięć lat młodszy). W reprezentacji osiągnął tyle samo, jego zdecydowanym atutem była kariera klubowa. Przewrotne jest przecież twierdzenie, że łatwiej było Bońkowi zdobywać Puchar Europy z Juventusem, niż Deynie dotrzeć z Legią do półfinału Pucharu Europy, czy Lubańskiemu z Górnikiem do finału Pucharu Zdobywców Pucharów. Niesprawiedliwa wydaje mi się dla Bońka opinia, że o ile ci dwaj to byli czyści, futbolowi geniusze, o tyle on był tylko genialnym pracusiem, potrafiącym wycisnąć wszystko ze swojego nienadzwyczajnego talentu. Boniek miał na boisku wystarczająco dużo momentów chwały, by twierdzić, że można do nich dojść wyłącznie pracą, zaciętością i chęciami. Gdyby to było takie proste, dziś polski futbol nie tkwiłby w zaścianku. Wybór najlepszego piłkarza z natury obarczony jest wielkim ryzykiem. Nie odważyłbym się porwać na zadanie umieszczenia w hierarchii Ernesta Wilimowskiego, Ernesta Pola, Gerarda Cieślika, albo nawet Lucjana Brychczego, którego jeszcze, jak przez mgłę, pamiętam z boiska. Lato, Tomaszewski i inni W ścisłej czołówce powinien być z pewnością Grzegorz Lato jedyny polski król strzelców MŚ, dwukrotny ich medalista. Gracz, który w finałach największej piłkarskiej imprezy zdobył dla Polski najwięcej goli, przechodząc przy tym skomplikowane przeobrażenie od napastnika do pomocnika. Sam mam nieopisaną słabość do Roberta Gadochy, inni mają ją do Andrzeja Szarmacha. Wybitny był Henryk Kasperczak i jedyny polski uczestnik czterech mundiali Władysław Żmuda. A kto rozstrzygnie spór bramkarski? Czy lepszy był medalista MŚ'74 Jan Tomaszewski, czy MŚ'82 Józef Młynarczyk? Mierzymy się tu z tym samym problemem, co porównując do Deyny Bońka. Jeden był bramkarzem zza żelaznej kurtyny, drugi się o nią tylko otarł. Za Tomaszewskim przemawia legenda człowieka, który zatrzymał Anglię i dwa karne obronione na jednych mistrzostwach. Przed nim nikt na świecie tego nie dokonał. Młynarczyk zdobył z Porto Puchar Europy i Puchar Interkontynentalny - ten drugi, jako jedyny Polak. Kłopotów nie nastręczają tylko ostatnie dwie dekady, w których z wyjątkiem Jerzego Dudka, nikt z Polaków, w świecie wielkiej piłki, niczego nie osiągnął. I właśnie to jest dla nas bardziej dokuczliwym zmartwieniem, niż rozstrzyganie, czy Deyna był lepszy od Bońka. Zobacz także Kołtoń o najlepszych 90-lecia PZPN A JAKA JEST WASZA "10" DEBEŚCIAKÓW? TYPUJCIE!