Wyraźnie rozluźniona chętnie udzielała odpowiedzi na pytania. Cieszyła się i chciała się tą radością podzielić. "Bezpośrednio po biegu powiedziałam parę rzeczy niepotrzebnie, ale miałam jeszcze wiele obowiązków. Przez godzinkę jak czekaliśmy na rozdanie medali, rozluźniliśmy się troszeczkę i teraz radość jest niesamowita" - powiedziała. Rzuciła okiem na medal. Srebro? "To mój największy sukces w karierze, ale ja też kiedyś wygram" - obiecała. Unikatowy medal nie wydawał jej się ciężki. "Spokojnie. Większe ciężary nosiłam" - zapewniła. Czy to jest dopiero początek? "Nieważne. Mam medal i pozwólcie mi na radość. Cieszę się, że Marit wygrała, bo to znaczy, że sprawiedliwość jest na tym świecie. I wiem, że też kiedyś stanę na najwyższym stopniu olimpijskiego podium. Sukces jednak już jest, bo nikt w polskiej historii zimowych igrzysk dwa razy z rzędu nie zdobył medalu, a ja go znowu przywiozę". Kowalczyk cztery lata temu w Turynie zdobyła brąz. Przed wylotem do Vancouver zapowiadała walkę o kolejne krążki. "To dla mnie bardzo ważne, że nie wyjadę stąd z pustymi rękoma. W tamtym roku, jak przyjechaliśmy do Whistler na przedolimpijską próbę, trener Aleksadner Wierietielny powiedział mi: "Justysiu, musimy się przygotować na sprint. To będzie nasza największa szansa". Proszę mi uwierzyć, że wiele pracy nas to kosztowało" - przyznała. Jak podkreśliła, szkoleniowiec musiał jej wytłumaczyć wszystkie techniczne, siłowe i taktyczne ćwiczenia. Ona musiała z kolei "przestawić głowę" i zrozumieć, że czasem nie warto biegać trzy godziny, a wystarczy godzinę, ale inaczej. Czy może porównać ten medal, do tego sprzed czterech lat? "W Turynie byłam młodziutką dziewczynką, która nagle, ni stąd ni zowąd, wyskoczyła i zdobyła medal. Teraz jestem liderką Pucharu Świata, mam tytuł mistrzyni globu, więc to musi być coś innego" - oceniła. Na ceremonię dekoracji nie przyjechał trener Wierietielny. "Jest jednak na pewno bardzo wzruszony, szczęśliwy i spełniony. Znacie go jednak wszyscy. On woli pracować, nie lubi medialnego rozgłosu" - powiedziała Kowalczyk. Czy myślami jest już przy biegu łączonym na 15 km? "Na razie o tym nie myślę i przynajmniej dzisiaj chcę się tym medalem pocieszyć. W czwartek będą testy nart, trening i już będziemy rozmawiać o technice i taktyce, ale teraz dajcie mi spokój" - zaapelowała. Rok temu w mistrzostwach świata w Libercu stawała trzykrotnie na podium - dwa razy na najwyższym i raz na najniższym stopniu. "To coś więcej niż Liberec. To jest srebrny medal olimpijski. Oczywiście chciałoby się złota, ale przyjdzie na to czas. Liczy się, że nie zmarnowałam czterech ostatnich lat. Stałam się najlepszą zawodniczką na świecie, w tym sezonie wygrałam Tour de Ski, jestem liderką Pucharu Świata i potwierdzam to w igrzyskach. Spełnienie marzeń" - dodała. Kowalczyk uważa, że tutaj nie miała innego wyjścia i musiała zdobyć w sprincie medal. "To, że jestem szybka, przez całe życie zarówno ja, jak i trener doskonale wiemy. Udowodniłam sobie, że z królowej maratonu stałam się wicekrólową sprintu, a to nie jest łatwe. Mój trener jest cudotwórcą" - podkreśliła. Pochwaliła także estońskich serwismenów. "Oprócz tego, że doskonale przygotowują sprzęt, to jeszcze mają wyśmienite podejście do kobiety, która jest rozdrażniona" - śmiała się. Kolejny start Kowalczyk ma zaplanowany na piątek. O godz. 21.00 czasu polskiego wystartuje w biegu łączonym. W środę w sprincie triumfowała Norweżka Marit Bjoergen, a trzecia była Słowenka Petra Majdic. Zobacz również: Kowalczyk skrytykowała organizatorów Justyna Kowalczyk: Jest medal, nie ma presji Justyna na medal! Zobacz zapis relacji na żywo z finału sprintu Kowalczyk wicemistrzynią olimpijską! Sukcesy Justyny Kowalczyk Pierwszy trener "wybitnie zadowolony" z Kowalczyk