Nasze gwiazdy sportów zimowych mają specjalny program, który ma ułatwić im dobre występy na zimowych igrzyskach olimpijskich 2010. Kowalczyk jako jedyna pojedzie do Vancouver z całym swoim zespołem, łącznie z nową dwójką smarowaczy - Arnem Metsą i Peepą Koidu. Nie dziwi to jednak biorąc pod uwagę, że na ostatnich mistrzostwach świata w Libercu wywalczyła trzy medale: dwa złote i brązowy, a ponadto w zeszłym sezonie zdobyła Puchar Świata. Jej przygotowania pochłoną 1,2 mln złotych. O 100 tysięcy więcej wyda Sikora. Drugi zawodnik klasyfikacji generalnej Pucharu Świata w ubiegłym sezonie, na poprzednich igrzyskach, w Turynie, wywalczył srebrny medal. Dla niego, jak i Małysza, Vancouver będzie prawdopodobnie ostatnim startem olimpijskim. Przygotowania Małysza pochłoną milion złotych. Skoczek będzie pracował w takim samym systemie jak w ubiegłym sezonie, czyli pod okiem Hannu Lepistoe, a pozostałymi będzie się opiekował Łukasz Kruczek. "Adamowi pasował taki układ. Kruczek to dobry trener, ale on najwyraźniej potrzebował szkoleniowca doświadczonego, autorytarnego" - stwierdził Tajner na łamach "Dziennika Gazety Prawnej". "Szanse na medale są. Trzy, a kto wie, czy nie cztery, będzie miała Justyna Kowalczyk. Trzy kolejne przyznaje skoczkom, nie tylko Małysz, ale także Kamil Stoch i drużyna" - dodał. Gdyby choć cześć tych prognoz się sprawdziła, to byłyby najlepsze zimowe igrzyska w polskiej historii. Do tej pory tylko trzy razy zdobywaliśmy po dwa "krążki", a tylko jeden nasz sportowiec stanął na najwyższym podium. Był nim Wojciech Fortuna, który mistrzostwo olimpijskie wywalczył w 1972 roku w Sapporo. A medale będą dobrze opłacane. Za złoty polski sportowiec dostanie 250 tysięcy złotych, za srebrny 150 tys., a brązowy 100 tys., nie licząc premii od związku (Małysz i Kowalczyk mogą otrzymać odpowiednio 60, 40 i 30 tys. złotych) oraz pieniędzy od sponsorów. "Najlepsi mają po dwa, trzy kontakty. W umowach mają zapisane premie za osiągnięcia" - powiedział Tajner.