Czy trener przekazał już informację, że raczej nie wystąpi pan w spotkaniu z Polonią Warszawa w REMES Pucharze Polski? - Nic na razie mi nie przekazywał, o niczym nie wiem. Mogę się tylko domyślać. Z drugiej strony, to jest decyzja trenera, którą on niekoniecznie musi uzasadniać, tłumaczyć, czy przekazywać od razu po meczu. Czy Krzysztof Kotorowski czuje się winny ostatnich niepowodzeń poznańskiego Lecha? - Nie wiem. Zawsze, kiedy traci się gola, to bramkarz jest najgorszy. Ciężko mi jeszcze do teraz to wszystko wytłumaczyć. Spokojnie muszę przeanalizować wszystkie sytuacje. Odpowiem na to pytanie w najbliższym czasie. W jednej chwili stał się pan, można powiedzieć, ofiarą? - Tak, do przerwy byłem bohaterem, po tym jak wybroniłem sytuację Łukasza Janoszki. W pierwszej połowie graliśmy ogólnie dobrze, potem niestety było już znacznie, znacznie słabiej. Bramka dla Ruchu w drugiej połowie padła dość szczęśliwie. My w drugich 45 minutach zagraliśmy jednak - delikatnie mówiąc - słabą piłkę. Od bohatera do zera. Czy właśnie w taki sposób można opisać pana sytuację po tamtym meczu? - Tak. Taki jest niestety zawód piłkarza. A poza tym zdaję sobie sprawę z tego, że bramkarze zawsze mają przeje.... Jeśli coś puszczą, zawsze wina spada na nich. To, co się wczoraj stało, muszę przyjąć na klatę i walczyć dalej. A jaka atmosfera panuje w szatni Lecha? - Atmosfera jest słaba. Nie ma, o czym dyskutować. Meczów nie przegrywamy, ale też nie zdobywamy kompletu punktów, a to jest nasz cel, o to nam przecież chodzi. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że konfrontacja z Ruchem to jedna z ostatnich szans, by doskoczyć do czołówki. Ja jednak wciąż uważam, że nie wszystko jeszcze jest stracone, że wszystko się może zdarzyć. Tragedii jeszcze nie robimy. Nie za dużo tych strat i zmarnowanych szans? - Tak, oczywiście, ale zapewniam, że tych remisów nie mieliśmy w planie. Niestety piłka jest różna. Wszystko się w niej może zdarzyć. Nasza sytuacja nie jest dobra, ale tragedii też nie ma. Bardzo się staramy, pompujemy wzajemnie w szatni, ale jakoś nie możemy tej piłki do siatki wepchnąć. Niestety. Czy Lech Poznań jest dobrze przygotowany do ostatnich meczów w sezonie pod względem motorycznym? - Myślę, że pod tym względem jest dobrze. Nas skurcze nie chwytają, a często problem z tym mają nasi rywale. Myślę więc, że siły w nas są. Wasza sytuacja z meczu na mecz pogarsza się. - Faktycznie, atmosfera jest teraz gęsta. Nie ma dyskusji, każdy teraz od nas wymaga zwycięstwa. Zdajemy sobie sprawę z oczekiwań. Sami też chcemy zajść daleko, być jak najwyżej. Nie chcemy już więcej remisować. Mówiąc dosadnie, ale jednocześnie szczerze: rzygamy już tymi remisami. Dosłownie. Który to nasz remis? Już nawet liczyć mi się nie chce. Podobną passę przełamaliśmy dzięki dużej dozie szczęścia w Gliwicach. Szczęście sprzyja lepszym. W niedzielę nie było go przy nas, dlatego znowu zremisowaliśmy. A w szatni rozmawiacie o waszej sytuacji? - Tak, oczywiście. To nie jest pierwszy nasz remis. Rozmawiamy często. Rozmawiamy, ale jak na razie widać, że rozmowy przynoszą mocno przeciętny skutek. Do przerwy w meczu z Ruchem mieliście kilka sytuacji. Po zmianie stron w waszej grze coś się popsuło. - Sam nie wiem, dlaczego. Moim zdaniem źle rozegraliśmy drugą połowę. W pewnym momencie w ogóle przestaliśmy grać. Wkradł się chaos, a z tego chaosu zrodziła się sytuacja dla chorzowian. Oni ją wykorzystali, a my później nadal graliśmy ospale i niemrawo.