PAP: Trener Andrea Anastasi powołał do kadry czterech atakujących. Spodziewał się pan tej nominacji? Dawid Konarski: - Tak. Miałem sygnały, że mogę znaleźć się w szerokiej kadrze, ale wiadomo... nigdy to nie jest do końca pewne. Czy włoski szkoleniowiec kontaktował się z panem wcześniej? - Nie, wręcz przeciwnie. Jeszcze nigdy nie miałem przyjemności z nim rozmawiać. Dostałem sms-a z informacją, bym zajrzał na pocztę. Domyślałem się o co chodzi. Poczułem wtedy radość. Po to przecież trenuję, gram w klubie, by występować potem w reprezentacji, zwłaszcza jeśli się ma taką fajną drużynę. A już tym bardziej w roku olimpijskim. Nie obawia się pan bariery językowej, która może powstać między panem a trenerem? - Nie boję się tego. Nie znam wprawdzie włoskiego, ale po angielsku sobie poradzę. Mam nadzieję, że parę słówek też po włosku podłapię. Marzy pan o grze w Italii, tak jak prawie każdy siatkarz? - Na razie mam pierwszy pełny sezon za sobą w polskiej lidze. Jeśli by przyszła jakaś konkretna propozycja, na pewno ją rozważę. Z czterech atakujących zostanie wybranych dwóch, którzy pojadą walczyć w Londynie o medal. Widzi się pan w tej ścisłej reprezentacji? - To nie jest czas na to, by spekulować, kto znajdzie się w dwunastce. Nie mieliśmy jeszcze wspólnych treningów i trudno cokolwiek ocenić. Nie boję się jednak żadnej rywalizacji i wiem, że mam szansę wyjazdu do Londynu. Nie stoję na straconej pozycji. W Spale będę walczyć o miejsce w składzie. Oczywiście wiele zależy od tego, jaką koncepcję ma trener. Może postawi na zawodników, którzy wywalczyli w Pucharze Świata awans i na pewno nikt nikomu nie będzie miał tego za złe. Czy miał pan już taki sezon jak ten, że po walce na ligowych boiskach od razu przychodzi czas na kadrę? - Nie, takiego sezonu nie miałem. Przede wszystkim do tej pory w klubie nie byłem podstawowym atakującym. Nie miałem takiego obciążenia jak teraz. Na pewno zmęczenie się odkłada i nawarstwia. Na szczęście na razie fizycznie czuję się bardzo dobrze.